wtorek, 1 marca 2016

PUSZTA  -  OSTATNI  STEP  W  EUROPIE






                                STEP  TEŻ  MA  SWOJĄ  HISTORIĘ


Od samego rana zbierało się na deszcz. Było pochmurno, ciepło i bezwietrznie; w powietrzu wyczuwało się wilgoć. 
Wreszcie szeroko rozwarły się chyba wszystkie niebieskie upusty i lunęło! Mój Boże, jak lunęło! Ulewa choć była krótkotrwała, przyjemnie odświeżyła powietrze. W tym czasie jechałam autokarem wśród wrześniowych pól, z których zbierano kukurydzę, zielonych łęgów i zagajników. Z boku pozostał Debreczyn, a my wjechaliśmy do Hajduszag (kraj hajduków – hodowców bydła, którzy pierwsi stawili opór Turkom, osadzeni w tych rejonach na początku XVIIw przez księcia siedmiogrodzkiego, Stefana Bocskaya). 

Jaki wielki jest ten świat za oknem autokaru! Wzrokiem obejmuję płaską, równinną krainę, którą przecinają kanały nawadniające, gdzie widzę mnóstwo poletek doświadczalnych, a bezkresne łęgi ciągną się hen, aż po niewyraźną linię horyzontu wyznaczoną przez odchodzące już, ciężkie od deszczu, ciemne chmury. 
Z Hajduszoboszlo wąską asfaltową drogą między zagonami kukurydzy i zoranymi polami, potem między kępami wysokich traw wjechaliśmy do serca tej  krainy, miasteczka Hortobagy, centrum Parku Narodowego „Hortobagy”. Tablica informacyjna „powiedziała”, że ten park został wpisany na listę UNESCO w 1999r jako „krajobraz kulturowy”. 
Znalazłam się na obszarze pierwotnego stepu, jaki kiedyś, ze dwa tysiące lat temu rozciągał się na Wielkiej Nizinie Węgierskiej, w miejscami podmokłej z powodu rozlewisk, dolinie Cisy. 

Stepem wędrowały plemiona Wandalów, Gotów, Awarów, Kumanów także i inne grupy etniczne. Osiedlały się tu chętnie i doceniając walory wspaniałych terenów, wypasały swoje zwierzęta. 
W ciągu IX i X w zaczęli napływać Madziarzy. Z kolei oni rozwinęli w ogromnym stepie Niziny pasterstwo bydła i koni, hodowlę trzody chlewnej, a także uprawy rolne korzystając z żyznych ziem na rzecznych rozlewiskach. Podstawowe potrzeby rolnictwa i pasterstwa zaspokajało kształtujące się rzemiosło i wymiana wyprodukowanych dóbr. 
W ten sposób Madziarzy budowali zręby swojej państwowości i podstawy materialne dla przyszłej dynastii, wypełniając „lukę” między krainami zamieszkałymi przez plemiona słowiańskie od południa i od północy, które przybyły wcześniej i pobudowały już swoje siedziby. 

Wkrótce uformowało się królestwo Węgier z ukoronowanym koroną św.Stefana władcą z dynastii Arpadów. Takie były początki zagospodarowywania równin Niziny Węgierskiej. 
Potem nadszedł okres walk z Turkami, trudne czasy ich panowania i ucisku i wreszcie zrzucenia tego jarzma czyli już bliższy nam okres kształtowania się gospodarki rolniczo-hodowlanej, gdzie pasterstwo odgrywało wielką, kulturalno – tradycyjną rolę.

           W  HORTOBAGY  I  W  MUZEUM  PASTERSTWA


Jestem na terenie wioski Hortobagy i z zaciekawieniem rozglądam się wokół. Zabudowania pięknie odnowione, w swoistym, „pusztańskim” stylu, a więc Wielka Csarda czyli tutejsza, zabytkowa gospoda z połowy XVIIw, przed nią pomnik mieszkańców i pasterzy, ładny, nowoczesny w swej bryle kościół, niedawno powstałe, w pobliżu jedyne chyba w Europie Muzeum Pasterstwa mieszczące się w starej wozowni, a nieopodal – zabytkowy, kamienny, most zbudowany w latach 1827 – 1833, najdłuższy na Węgrzech (167m). Na tym moście od blisko dwustu lat do dziś odbywa się wielki jarmark w dniu 20 sierpnia czyli w dzień św.Stefana. 


Jest sobotnie popołudnie, więc tylko kilka kramów prezentuje wyroby miejscowego rzemiosła. Najpierw jednak zmierzam do Muzeum Pasterstwa i zaczynam zwiedzanie od oglądania starych szałasów pasterskich użytkowanych w stepie, bez dachu, bo mających chronić od często hulającego tu nocą wiatru. W jednym z nich, siedzi bosy pasterz i gotuje sobie posiłek w kociołku wiszącym nad ogniskiem. 
Następne ekspozycje to przedmioty codziennego użytku pasterzy: 
różnej wielkości kociołki, drewniane łyżki, misy, noże, siodła, uprząż i strzemiona, skórzane, pięknie splatane bicze, liny, sznury, gdyż każdy mężczyzna większą część doby spędzał w siodle w stepie doglądając powierzonych mu zwierząt hodowlanych, odzież codzienną, kapelusze z szerokim rondem, buty do konnej jazdy i pięknie zdobione haftem wełniane ubiory odświętne. 
Istniała tu tradycyjna hierarchia (uwidaczniająca się w strojach) wśród pasterzy w zależności od gatunku zwierząt pozostających pod ich opieką, a więc był pasterz koni, bydła, owiec i świń. 

Oglądam plansze przedstawiające perfekcyjną jazdę konną praktykowaną przez czikosów – pasterzy koni czyli kierowanie pięcioma końmi jednocześnie, plansze przedstawiające bogactwo targowisk i różnorodność towarów, piękne stroje męskie i kobiece, obrusy i serwety haftowane w oryginalnymi ściegami, naczynia i sprzęty domowe, różne także drobne wyroby i inne. 
Ze zdziwieniem i ciekawością przeczytałam, że już od okresu Wiosny Ludów (1849r) Hortobagy odwiedzała artystyczna bohema – malarze, poeci – jak Sandor Petofi – główny ideolog Powstania Węgierskiego, pisarze, kompozytorzy, krytycy sztuki i wielu dziennikarzy, którzy nieraz pozostając tu dłużej, żyli i tworzyli, wysoko sobie ceniąc to środowisko. 

W ciągu wieków bowiem, poprzez okres zależności od Turcji i potem kształtowały się tradycje patriotyczne i folklorystyczne związane z regionem, bo puszta to szkoła i symbol prawdziwego, węgierskiego życia. Oglądam jeszcze stary wóz rodzinny, jaki jeszcze dziś czasem się używa i wychodzę na zewnątrz kierując się w stronę mostu. Kamienna budowla wsparta na dziewięciu przęsłach, masywna, mocna symbolizuje siłę i trwanie tradycji i dawnego obyczaju w społeczności oraz urodę i swoisty wdzięk tutejszego życia i tego ciekawego miejsca.

                                A  TERAZ  BRYKĄ  W  PUSZTĘ! 


Zmierzam na miejsce zbiórki grupy wycieczkowej, gdzie podjeżdżają bryki – zadaszone, z ławami dla turystów. Powożą dziarskie, wąsate chłopy w kapeluszach zawadiacko nasuniętych na głowę, o wesołych oczach, a konie? Koniki jak marzenie, jak z bajki! Niestety, nie znam się na koniach, ale widzę, że są zdrowe, syte i zadbane i już parskają niecierpliwie w oczekiwaniu na zakończenie „załadunku” turystów. 
Przeczytałam, że istniejąca tu stadnina powstała z hodowli półdzikich koni przez tutejszych mieszkańców w XIXw. Powstała odmiana, rasa koni zwana „noniusz” i to one kierowane wprawnymi dłońmi woźniców wiozą nas w pusztę. 
Nawet pogoda się poprawiła - ociężałe chmury gdzieś się porozchodziły, prześwituje błękit i przebłyskuje słońce. 
Wreszcie – ruszyliśmy ostro z kopyta! Początkowo każdy był „w kropki”, bo czasem prysnęła woda z błotem, ale zrobiło się wesoło. 

Trasa przejazdu wiodła po miejscach hodowli i wypasu zwierząt. Zajeżdżamy od jednej zagrody do drugiej, a po chwili zatrzymaliśmy się w pobliżu obszernego, krytego strzechą budynku, przed którym do poideł w formie drewnianych koryt ktoś nalewał wodę korzystając ze studni z żurawiem, jakich tu pełno. 
W zagrodzie były owce o lśniącej, gęstej wełnie i „krętych” rogach. Później dowiedziałam się, że to był gatunek wyhodowany „in situ”, zwany racka. Jak zwykle, najpiękniejsze były „wełniane” maleństwa. Krótka sesja zdjęciowa i jazda dalej. Tym razem towarzyszą nam jeźdźcy na koniach.

                                               POKAZY  JAZDY  KONNEJ


Ale co to za jazda! Czuję się jak w kinie, jakby ktoś rozwijał przede mną wielkie, starodawne malowidło! Cholera! Pardon, ale jak można inaczej wyrazić zdziwienie widząc młodego, rosłego faceta w stroju czikosa, który pewnie stojąc na grzbietach dwóch „tylnych” koni kieruje trzema „przednimi” i strzela z bata, a wszystko to odbywa się w pędzie! 
To się ogląda na obrazach, ale ja widzę to „na żywo”. Ta ewolucja to tzw. poczta węgierska, widzimy kilku mistrzów jazdy konnej na raz.
 Nasz pojazd zatrzymał się na miejscu pokazów, więc pracujemy z aparatami fotograficznymi w rękach intensywnie. Obrazy się zmieniają. 

Teraz kłusuje jeden, za chwilę rozpoczyna się strzelanina z biczów. 
Jeden z chłopaków zsiadł z wierzchowca i – tak myślę - wydał mu rozkaz „zdechł pies”, bo konisko przyjęło odpowiednią do tej polskiej komendy pozycję. Następnie mogło paść „siadł”, bo koń posłusznie przyjął pozycję siedzącego „na ogonie” psa, choć musiało mu być mocno niewygodnie; ostatecznie koń to nie pies… Potem biedaczysko leżał na boku, a jego pan i opiekun usiadł na nim, po czym wstał i dał „koncert” strzelania z bata; wreszcie koń przyjął bardzo wdzięczną pozę „ półleżącą”, a czikos zakończył pokaz umiejętności i kłaniając się widzom zachęcał nas do spróbowania jazdy konnej. 

No i znalazła się jedna ofiara, kruche dziewczę, więc posadził je na grzbiecie swego pupila i ostrożnie, pewnie z powodu tremy przypadkowej „amazonki, oprowadził wokół bryk przy akompaniamencie braw. 
Brawami też podziękowaliśmy zwinnym, odważnym czikosom za prezentację ich kunsztu, podziwiając zżycie i zgranie człowieka z oddanym mu, posłusznym zwierzęcia, o które człowiek troszczy się i otacza opieką.

                      ZWIERZĘTA  HODOWLANE  W  STEPIE


Po tych wrażeniach były chwile jazdy stepem urozmaicone piosenkami „ułańskimi”i innymi, skrzącymi się wesołością i dowcipem, wywołującymi salwy śmiechu. Śmiał się nawet nasz woźnica, może już je kiedyś słyszał wożąc po węgierskim stepie polskich turystów, może nawet coś niecoś i rozumiał…Podjechaliśmy do miejsca, gdzie pasło się tutejsze wspaniałe bydło płowe o rozłożystych, ostrych rogach, wielkich i mocnych. Zwierzęta były, po prostu ładne, czyste, zdrowe – po prostu zadbane. Naszą obecność przyjęły ze stoickim spokojem; niektóre „pozowały” nam do zdjęć – woźnica zwolnił i jechaliśmy „noga za nogą”. 

Obok nas stoczono kilka pojedynków „na rogi”- słychać było „klaskanie”- bardzo „widowiskowych”; na szczęście żadnemu z walczących młodych byczków nic się nie stało, a stado nadal pasło się obojętnie, nie zwracając żadnej uwagi na naszą obecność. Jedziemy dalej. Zbliżyliśmy się do miejsca, skąd obserwowaliśmy wolno przeciągające stado wielkich, czarnych bawołów o ubłoconych bokach; cielęta ocierały się o matki; może zbliżała się pora karmienia? 

Z daleka można było dostrzec plantację trzciny, tutejszego materiału eksportowego na bardzo modne, ekskluzywne, ekologiczne dachy wiejskich posiadłości na Zachodzie Europy. Jego obróbka i impregnacja czyli produkcja odbywa się jak paręset lat temu, nie w klimatyzowanych halach produkcyjnych, lecz” po staremu,”…w szopach. 
Przybliżamy się do miejsca hodowli i wypasu koni. Przed stajniami pasą się klaczki i „młodzież”. 
Dalej w stepie mijamy duże budynki kryte strzechą – obory, zagrody, chlewnie, a przed nimi poidła i studnie z żurawiem. 

Dowiedziałam się, że w stepie, w pewnych porach i przy sprzyjających warunkach atmosferycznych można oglądać fatamorganę; także w okresie letnich burz tworzą się tu, na szczęście niegroźne, choć spektakularne „trąby powietrzne”. 
Rozglądam się wokół i zauważam, że nasza bryka zatoczyła w stepie wielkie koło; teraz oświetlają nas promienie zachodzącego słońca, a po trawie przemieszcza się towarzysząc nam cień naszego pojazdu, woźnicy na koźle i koni.

                  I  OTO  NADSZEDŁ  KONIEC  WYPRAWY


w pusztę, do innego świata, niezwykłego dla mnie, dla nas, ciekawego – bo świat „zatrzymał się” na tych parę chwil, abyśmy mogli poznać zajęcia ludzi stepu, takie same od co najmniej  dwustu lat. 
Można mieć radio, telewizję, telefonię komórkową, internet, ale „w stepie szerokim”, na ostatnim, autentycznym jego skrawku  w Europie, wśród zwierząt hodowlanych i ptactwa, wśród rozlewisk rzecznych i trzcin życie płynie własnym tempem wymuszanym przez wykonywane w tym środowisku prace, w rytmie przyrody. To naprawdę inny świat. 
Wśród kramów nieco klienteli wykazującej zainteresowanie pamiątkami – kociołkami i biczami. 
Nagle jedna z kumoszek, młoda kobieta chwyciła takie biczysko, zakręciła się w miejscu i jak nie „wypali” na wiwat”! Zuch baba! Amatorze batów, lepiej kup go bez targowania się! Ja zaś wolę pójść do Wielkiej Csardy na gulasz-zupę.

                                                                                                                                                                                                                       Ewa Utracka