piątek, 10 listopada 2017

MARAMURESZ - PN RUMUNIA; WSPOMNIENIA




                                   Wyciągiem z Borsa - w Góry Rodniańskie!


           W CISZY ALP RODNIAŃSKICH…


                     „W góry! W góry, miły bracie! Tam swoboda czeka na Cię…!”
takimi słowami wzywał do górskich wędrówek poeta – romantyk, przyrodnik i geograf, Wincenty Pol, półtora wieku temu. 
Był on badaczem i prekursorem turystyki polskiej w Karpatach, także w tej ich części, która dziś znajduje się w granicach Rumunii.
W ubiegłym stuleciu po Górach Rodniańskich ( zwanych też Alpami Rodniańskimi ) – paśmie karpackim w regionie Maramuresz, w północnej Rumunii, chodzili
prof. M.Orłowicz i dr H. Zapałowicz (urodzony w Lubljanie). Z wędrówek górskimi bezdrożami pozostawili wspomnienia wraz z opisami wspaniałej, dziewiczej przyrody i wrażeń, jakich wtedy doznawali.
Dziś niewielu turystów decyduje się na wędrówkę z mapą i kompasem, z namiotem, śpiworem i konserwami. Zwykle poszukują oni miejsc na biwak w pobliżu potoków, jezior i miejsc, gdzie są koszary czyli zabudowania pasterskie dla koni, bydła i owiec.
Należy pamiętać, że tutejsze źródła wody służą nie tylko ludziom i zwierzętom hodowlanym, lecz przede wszystkim to wodopoje dla dzikiej zwierzyny, naturalnych „mieszkańców i gospodarzy” gór. Karpacki„miś” to nie miła przytulanka! A co będzie, jeśli do przebywającego o świcie w kosówce turysty zbliży się ten "gospodarz" gór i zachowa się nieuprzejmie nie podając "Gazetki" czyli niegościnnie?  
Do dnia dzisiejszego sieć schronisk górskich praktycznie tu nie istnieje, a ze znakowaniem szlaków turystycznych też nie jest najlepiej.
W mojej podróży po Rumunii jeden dzień spędziłam w świętym (!) spokoju, w rześkim, wonnym, krystalicznie czystym powietrzu, tam, gdzie jeszcze „woda czysta i trawa zielona” czyli w Górach Rodniańskich.
Rankiem, przy pogodzie obiecującej świetną widoczność – a więc wspaniałe wrażenia wizualne, wykorzystując wyciąg krzesełkowy przy Kompleksie Narciarsko – Turystycznym w Borsa, wraz z grupą turystów znalazłam się w Parku Narodowym Gór Rodniańskich z zamiarem wyjścia na przełęcz Gargalau, a spragnieni bajkowych panoram będą mogli pofatygować się na Vf Gargalau – 2159m npm. ( Vf – Varful – góra, szczyt).
   
                                                Piękne Góry Rodniańskie
   
                                                     Poranek w górach
   
                                                         Połoniny i góry
   
                               Skały mezozoicznej otuliny Gór Rodniańskich

Otoczona fantastycznymi widokami szłam rozglądając się, przez połoniny, które wydały mi się doskonałym terenem dla narciarstwa relaksowego.
Nie spiesząc się zbytnio wędrowałam coraz wyżej i wyżej, w stronę długich grzbietów o trawiastych stokach z kępami kosodrzewiny, skalistych szczytów, przełęczy i kotłów wymarzonych do uprawiania turystyki narciarskiej i pieszej.
Na połoninach i położonych powyżej halach kwitnie pasterstwo, zgodnie z wielowiekową tradycją; w naszych górach zanikło ono w połowie lat 60-tych ubiegłego stulecia.
   
                                           Koszar w kotle polodowcowym

W dali widziałam pasące się stada koni i krów – słychać było dzwonki zawieszone na ich szyjach.
   
                                             Zabudowania pasterskie
   
                                                               Konie
   
                                                            Wypas bydła

Owce pilnowane przez groźne psy, dozorowane przez pasterzy pasły się na halach.
Minęłam zabudowania pasterskie, prawdziwe „rancho”- w niewielkiej dolinie.
Wyobrażałam sobie, jak tu musi być baśniowo na wiosnę, tak - krokusowo!


                                               Zabudowania pasterskie i drogi

I oto – szok! Zaniemówiłam, zamarłam z aparatem fotograficznym w ręce i… gapiłam się!
Górską drogą biegnącą przez połoniny w stronę „rancha” jechał terenowy samochód dostawczy! Tak zwyczajnie sobie jechał jak po miejskim bruku czy asfalcie, do sklepu, hipermarketu czy hurtowni, profanując tym samym świątynię górskiej ciszy, na wysokości ponad 1400m npm!
Zaskoczenie i – żal, że oto znalazłam jeszcze nieskażone dzisiejszą, zwariowaną cywilizacją miejsca, a ona jednak mnie dopadła, czyli może dopaść mnie wszędzie!
Szłam dalej. Kilka osób z grupy zdecydowało się na zejście żlebem do wodospadu zwanego Końską Kaskadą. 

                                                 Widok na odległą Borsę

Znad tego żlebu roztaczał się wspaniały widok na odległą Borsę – takie marmaroskie Zakopane, leżącą w głębokiej dolinie u stóp Karpat Marmaroskich z jednej strony, zaś z drugiej – u podnóża Gór Rodniańskich. Rozglądając się i nie spiesząc się wędrowałam dalej. Po kilku chwilach znalazłam się w pobliżu niewielkiej kotliny ze stawem na dnie, a wśród kosówki zaczynało się podejście na przełęcz Gargalau.
   
                                                  Skała z "czupryną"
                                  
Kto miał ochotę odpocząć i zażyć spokoju i słońca pozostał nad polodowcowym stawem – Lacul Izvoare Bistritei, „drzemiącym” w uroczej kotlinie, z którego wypływała rzeka Bystrzyca. Woda,  czasem szarozielona, czasem błękitna jak niebo, rozświetlona blaskiem słońca, marszcząca się lekko - była taka cicha!
   
                                  Błękitny staw - Lacul Izvoare Bistritei
   
                        Kocioł Gargalau, moreny i staw - rzeźba polodowcowa

Potężny kocioł Gargalau, wzgórza morenowe porośnięte kosodrzewiną i  trawą, którą skubały owce i piękny staw pozostawiły niezapomniane wrażenie - poczułam się zaledwie maleńkim "elementem"niesamowitej, a jednak rzeczywistej "całości"- dzieła Natury.
   
        Potężny, fantastycznie "wyrzeźbiony" przez procesy erozyjne kocioł Gargalau
   
                                                     Staw polodowcowy

Wśród kosówki ponad wyschniętym, kamienistym łożyskiem potoku wiły się ścieżki, wyprowadzające na przełęcz; wybrałam jedną z nich. 
   
                                                       Staw pod przełęczą
   
                                                    W pełnym słońcu
   
                                                  Przełęcz Gargalau

Z przełęczy, po krótkim odpoczynku amatorzy górskich panoram, poszli dalej i wyżej – na szczyt Gargalau podziwiać stamtąd widoki i pospacerować jego grzbietem. Trochę wysiłku i było warto, gdyż nie mają one sobie równych!
   
                   W bocznej grani dominuje Vf Pietrosul - widziany z Gargalau 

W bocznej grani dominował Vf Pietrosul - najwyższy szczyt Gór Rodniańskich, o stromych, skalisto - trawiastych stokach. 
Przed oczami miałam grzbiety górskie, kotły polodowcowe i wzgórza morenowe; złociły się połoniny, a odległe, lesiste Góry Marmaroskie zamykały horyzont od północy…
   
                              Wspaniałe Góry Rodniańskie

Oto kraina ciszy, skłaniająca do rozmyślań dalekich od realiów, ale właśnie tu i teraz mogłam sobie na to pozwolić...
Kilkanaście kilometrów dalej na pn-wsch idąc grzbietem od miejsca, gdzie usiadłam, by zachłysnąć się pięknem otoczenia, czyli chwilę odpocząć, była przełęcz Prislop, dalej, w dół - Bukowina - i... dopadła mnie nasza historia, niezbyt zresztą odległa w czasie, bo cóż to jest sto lat!
Przełęcz Prislop oddziela Karpaty Marmaroskie od Alp Rodniańskich, dolinę rzeki Izy od doliny Złotej Bystrzycy. Poniżej przełęczy, w dolinie Złotej Bystrzycy rozłożyła się wieś o dziwacznej nazwie Kirlibaba. Ta nazwa pojawiała się dawno temu we wspomnieniach krewnych i przyjaciół moich rodziców podczas świąt, uroczystości i spotkań rodzinnych. Z dzieciństwa zachowałam opowiadania dziadka i starszych osób z czasów Wielkiej Wojny, toczącej się także na Bałkanach.
I nieraz śpiewano ( staram się przedstawić te słowa fonetycznie): – W dzień dyszczowy i ponury, z Cytadeli idu Góry. Szyrygami lwoski dzieci idu tułać si pu świeci…" czyli Marsz Lwowskich Dzieci i inne pieśni, piosenki i "dumki", czasem perlące się szczerym, lwowskim humorem, akcentem i wymową czyli „spiwanijem”, czasem rzewne i trochę smutne, lecz nasze, polskie – tak zapisały się w mojej, wówczas dziecinnej pamięci pozostając do dziś…

Zima 1914/1915 była ciężka – mrozy dochodziły do 30st C, a pokrywa śnieżna sięgała w tych okolicach nawet 2m. Na pogranicze węgiersko – rumuńskie dotarły oddziały rosyjskie. Trzeba było je odeprzeć, by „naszym” czyli sprzymierzonym wojskom niemieckim i austriackim - służyli w nich także Polacy - otworzyć drogę na Bukowinę i do Galicji. Pamiętajmy, że u boku armii austro – węgierskiej walczyły Legiony Polskie, tworzone wówczas przez Józefa Piłsudskiego.
Dowództwo „sprzymierzonych” zwróciło się do dowództwa II Brygady Legionów przebywających w rejonie Maramuresz na wypoczynku o wsparcie.
I oto „żelaźni chłopcy” z 2-go Pułku Piechoty tejże brygady z towarzyszącą im artylerią i kawalerią przyjechali pociągiem z Syghetu Marmaroskiego do Borsy, skąd zmagając się ze śniegiem i mrozem w górach, nocą przeszli przez przełęcz Prislop, po czym rano, 18stycznia 1915r zaczęli schodzić w dolinę rzeki Złota Bystrzyca.
Zawrzała bitwa, jedna z najważniejszych dla naszej części Europy, która przeszła do historii jako bitwa pod Kirlibabą. Oddziałami Legionów Polskich dowodził generał Zygmunt Zieliński, dowództwo wojsk rosyjskich spoczywało w rękach Polaka, rosyjskiego pułkownika, Lucjana Żeligowskiego. Pułkownik Żeligowski był jednym z późniejszych dowódców wojskowych odradzającej się II RP, w wojnie z Rosją bolszewicką w latach 1919 – 1920.
Bitwa – zażarta, toczona w trudnym, górskim terenie, wśród śniegów i mrozu, zakończyła się 22 stycznia 1915r zwycięstwem polskich oddziałów, okupionym ofiarą życia 12 – tu legionistów spoczywających we wspólnej mogile w pobliżu wiejskiego kościoła katolickiego w Kirlibaba. Ich męstwo sławi tablica, a pamięć czci miejscowa ludność i przejeżdżający tędy turyści z Polski, często z Krakowa, z okolic którego pochodził generał Zieliński. Nazwiska poległych „legunów” z historii przeszły do legendy…
Błyskawice ich szabel
Były jutrzenką wolności
Widziały ich śnieżne szczyty Karpat
I lasy bukowińskie ich widziały…

Wstałam z ciepłej, suchej trawy i schodząc otrząsnęłam się z zadumy. Niewiele jest takich miejsc na Ziemi, do których moglibyśmy uciec od naszej trudnej historii; ale nie trzeba uciekać lecz szanować i szczycić się wieloma jej wspaniałymi kartami…

Wędrowałam ścieżkami wśród kosodrzewiny i granitowych głazów, bowiem Alpy Rodniańskie są zbudowane z granitu, gnejsów i łupków krystalicznych (skał metamorficznych), jak nasze Tatry Zachodnie.
   
                                                      Górskie widoki
   
                                         Wypas owiec na górskich halach
   
                                          Spojrzenie na jezioro w kotle
   
                                            Widoki z górskich ścieżek
   
                                             Wędrówka przez połoniny
   
                                                  Ścieżką w stronę żlebu
   
Szłam drogą obok pasących się krów i koni w stronę żlebu, który miał mnie sprowadzić do Końskiej Kaskady – wodospadu o wysokości przekraczającej 90m. 
   
                                                Początek zejścia żlebem
  
Zejście było forsowne. Wśród głazów i kęp trawy, ostrożnie stąpając, schodziłam coraz niżej. W skałach osadowych „otuliny” granitowego „trzonu” Gór Rodniańskich oglądałam groty, żleby i iglice – efekty działalności wody, słońca, wiatru, skrajnych temperatur, roślin i….czasu.
   
             "Utwory" erozyjne w skałach mezozoicznej otuliny Gór Rodniańskich
   
                                                             Pokonujemy żleb

Wreszcie po niemałym wysiłku żleb został pokonany, ale zamiast szumu i huku spadających mas wodnych na powitanie „wyszła” leśna cisza! Efektowna Końska Kaskada okazała się„nieczynna”! Wody ani na lekarstwo! Widocznie w niebie „zakręcili kurek” zsyłając suszę; bielały tylko wapienne głazy.
   
                                        Końska Kaskada - "nieczynna"

Szkoda, bo widok tak wysokiego, srebrzystego, perlącego się wodospadu pośród ciemnego, świerkowego lasu musiał być fantastyczny.
   
                                               Drogi w Górach Rodniańskich

Cóż, żal, lecz trudno! Dnem doliny wyschniętego potoku doszłam do skrzyżowania z asfaltową drogą do Borsa. Krótki odpoczynek, jakże pożądana puszka chłodnego, złocistego piwka i - niezwykłej urody, bliska sercu kraina "odpłynęła" w sferę wspomnień. Z autokaru już widziałam, jak promienie zachodzącego słońca, na pożegnanie, oświetlały grzbiet potężnego „Pietrosa”.



Styczeń 2017r                                                                           Ewa Utracka


fot. Ewa Utracka
      Halina Gorczyńska