czwartek, 4 kwietnia 2019

PERŁY CZARNOGÓRY


 



                 Mapa fizyczna wybrzeża Czarnogóry; widoczne "agrafki" kotorskie

                                                              Boka Kotorska


              BOSKIE "AGRAFKI" KOTORSKIE

                         Autobus unosił mnie asfaltową drogą pośród łąk w stronę przysiółka Krstac. Po prawej stronie ujrzałam przydrożną knajpkę z czerwonym dachem. 
Półtora wieku temu była tu karczma, a nieco dalej posterunek przy granicy między Księstwem Czarnogóry i Cesarstwem Austro-Węgier do czasu konferencji w Wersalu w 1919r, kończącej Wielką Wojnę. Zgodnie z postanowieniem Kongresu Wiedeńskiego w 1815r miasto Kotor i jego okolice, także pozostałe miasta na wybrzeżu adriatyckim należały do Królestwa Dalmacji, części cesarstwa Habsburgów. Panujący długie dziesięciolecia cesarz Franciszek Józef I wojował z sąsiadami, z "buntownikami" z wielce zmiennym szczęściem. Potrzebował dobrych dróg dla skomunikowania miejsc działań wojennych z "centrum władzy". Jedną z "gorących" granic na Bałkanach była granica z prężnym, młodym krajem – Czarnogórą. Najjaśniejszy Pan wydał rozkaz budowy drogi łączącej Kotor z posterunkiem granicznym powyżej wsi Njegusi, w strefie przygranicznej z Czarnogórą, co uzasadnił względami wojskowymi. Koniec, kropka! 
Projektantem budowy i nadzorcą prac został Czarnogórzec, inż. Josip Slado. 
Drogę budowało wojsko z pomocą okolicznych robotników, od przedmieścia Kotoru, wycinając mozolnie serpentyny w skalistych, wapiennych stokach Gór Lovcen do wspomnianego wyżej granicznego posterunku. Roboty drogowe rozpoczęte w 1879r zakończono w 1884r; obejmowały one niewiarygodnie trudny teren, pełen różnych niebezpiecznych niespodzianek (przy ówczesnym stanie techniki) z zagrożeniem ze strony Natury (wstrząsy sejsmiczne) włącznie.
Droga z Kotoru do granicy z Czarnogórą to serpentyna o 25-ciu ostrych zakrętach, stromych podjazdach, wąska, biegnąca ponad stromiznami, przepaściami, pośród traw, krzewów i skarlałych drzew, licząca 25 km długości, o utwardzonej powierzchni. 1 m2 tej drogi kosztował skarbiec habsburski 5 złotych dukatów.
Czarnogórski inżynier, beznadziejnie zakochany w urodziwej Milenie, księżnie Czarnogóry, dolnemu odcinkowi budowanej drogi nadał kształt litery "M", uwieczniając w ten sposób imię swej Muzy i dając "niemy" wyraz swoim uczuciom; dobrze, że księżna nie miała na imię np.Olga...
Przydrożna jadłodajnia była nadal czynna, miała czerwony dach widoczny spośród drzew, pilot wskazał miejsce przebiegu granicy sprzed 100 lat. 
         Koniec (!) "agrafek"kotorskich przy przydrożnej knajpce o czerwonym dachu,
   widocznym jako krótka, czerwona kreska w pobliżu grzbietu górskiego.
Przejechaliśmy przez "skalną bramę" na wysokości ok. 1000 m npm i... dziękowałam Panu Bogu w zaciszu serca, że nie pierwszej już młodości pojazd posiadał mocne, pewne hamulce, a kierowca zdążył już wykazać się kunsztem i refleksem w dotychczasowej podróży z Canj do Cetynje i Njegusi. 
Byłam między wapiennymi skałami, przejechałam przez bramę skalną; stoki górskie, drzewa i zarośla zdawały się być w " zasięgu ręki", a ja w "łupinie"na kołach, na wąskiej, asfaltowej "wstążce"szybko jechałam w dół, ku 25-tej "agrafce" czyli ostremu zakrętowi drogi - serpentyny.
A co będzie, jak zza zakrętu wynurzy się samochód jadący z dołu, albo, co gorzej - autokar? Jak się wyminiemy? Przecież, do cholery, tak tu wąsko, ciasno, stromo, niektórzy nawet w stronę okien woleli nie patrzeć. Ale tylko przez chwilę...
Szczęśliwie minęliśmy 25-tą"agrafkę" i zaczęły się pokazywać niesamowite obrazy. 
W powietrzu już latały "ochy" i "achy", pstryknęły aparaty fotograficzne, porywano się z miejsc do okien, by zrobić wyczekaną fotkę.
                                    Ukazywały się zalewy Boki Kotorskiej
Byliśmy ciągle wysoko, zdawało się - pod błękitem nieba, a wokół wspaniałe widoki na rozświetlone słońcem bliskie i odległe górskie olbrzymy, zdobne w zieleń różnych odcieni nieco przymglone, niebieskie zatoki i zalewy morskie oraz nieduże, jasne plamy osiedli. Fantastycznie!
Autobus zjechał na małą platformę widokową, zabezpieczoną barierką. - Oooooo! - rozległo się po autobusie. 
                 Widok z platformy widokowej na Zatokę Kotorską, Kotor i osiedla
Szybko wysiadłam i znalazłam sobie miejsce do kontemplacji tego cudu Natury. 
Tak, to był chyba najpiękniejszy widok, jaki podziwiałam w ostatnich latach ten bajeczny obraz Zatoki Kotorskiej, wspaniale "wyrysowany"! 
                 Zalew Hercegnowski, Trójkątny zalew Tivatski i miasteczko Tivat
                              Pasmo Vranac, zalew Tivatski i Hercegnowski
                             Zalew Tivatski, Hercegnowski i brzeg Adriatyku
                    Zalew Kotorski, miasto Kotor, pasmo Vranac i zalew Risański
Nazwa "boka" to "usta"- "bocca"z języka włoskiego, który nikomu tu do dziś nie jest obcy - czyli "Usta Adiatyku". Zatoka jest głęboko wcięta w ląd, złożona z kilku mniejszych zalewów. Patrząc na mapy – pierwszy od strony Adriatyku, za cieśniną - zalew Hercegnowski, znów cieśnina i rozległy, trójkątny zalew Tivatski, potem Risański i Kotorski. Ten układ zalewów i cieśnin wrzynający się w pasma górskie sprawił, że Zatoka Kotorska jest uważana przez niektórych za jedyny fiord Południa Europy.
                                               Zalewy Zatoki Kotorskiej
                                  Zalew Kotorski i skaliste zbocza Gór Lovcen
                                                  Zalewy Zatoki Kotorskiej
Nad Zatoką, w dali drzemały stare miasta – przymglone, jak odległy Herceg Novi, wyraźnie widoczny Tivat z pasem startowym lotniska i mariną, niewidoczny, zabytkowy Risan – widać było tylko zalew risański, Kotor i Perast przesłonięty przez zieleń i masyw Lovcen nieomal u naszych stóp. Spoglądałam na przepastne stromizny, żebra skalne, białe, szare, ozdobione zielenią makii.
                                           Zalew Tivatski i lotnisko w Tivat
                            Kotor czyli Cattaro nad zalewem u stóp Gór Lovcen
                                    Do Kotoru zawinął wycieczkowiec
                            Wycieczkowiec zacumował w pobliżu bramy miejskiej
Do przystani w Kotorze przypłynął biały wycieczkowiec i stał zacumowany w pobliżu zabudowań. Powiodłam wzrokiem w prawo i ujrzałam "zygzak" drogi dla piechurów, o której słyszałam w Njegusi. 
                            Droga dla pieszych idących z Njegusi do Kotoru
Dawno, dawno temu pewnie to była ścieżka, którą wydeptywały stopy górali przez kilkanaście wieków chodzących na targi do Kotoru. Oczom nie wierzyłam! Wieś była odległa od morza zaledwie o 2,5 km w linii powietrznej! 
Z tyłu, za plecami miałam strome, kamieniste zbocze, miejscami porośnięte rzadką, długą trawą, kolczastymi krzewami; tu i tam sterczały często nagie, karłowate, pokrzywione drzewa i jakieś nieznane mi kwitnące rośliny - taki boży "makroskalniak", sięgający aż po skalisty grzbiet, którym można dojść do Mauzoleum Petroviczów-Niegoszów. Spoglądałam na marinę w Kotorze i oryginalne pasmo Vranac z tak uformowanym przez erozję stokiem, że wyglądał jak pofafdowany, niższe od innych pasm nad zatoką. 
                        Jeszcze jedno spojrzenie na Bokę Kotorską z PN Gór Lovcen
Szybkie, pamiątkowe zdjęcia i już, już wsiadałam do autobusu. Kilkanaście minut podziwu dla tak zaskakującego piękna widoków Przyrody to trochę mało!
Mijały kolejne "agrafki". 

                                                         22-ga "agrafka"
                                         Motocykliści spotkani w Njegusi

Strome zjazdy, 22-ga "agrafka, 21-sza – minęli nas motocykliści spotkani w Njegusi i już ich nie było; 20-ty zakręt i stromy zjazd.

                               20-ta "agrafka" czyli jeszcze 20 km do Kotoru
                                                        Nachylenie drogi
                                                   Zabezpieczenie drogi 
                               Martwe, wyschłe drzewa na słonecznym stoku
                                    Widok z serpentyn na fortyfikacje Kotoru
                                   "M" jak Milena czyli już niedaleko do Kotoru
Po chwili oglądałam drogę wygiętą w literę "M"- jak Milena, czyli nie daleko do Kotoru. Kolejne "agrafki" wywoływały w człowieku nowe porcje zauroczenia, emocji bez refleksji – na nie przyszedł czas później.
Około 10-tej agrafki było spotkanie z samochodami osobowymi; musiały się cofać do poszerzonego miejsca drogi; wtedy mogły ostrożnie minąć autobus.
Dalsza podróż do Kotoru odbyła się bez przeszkód. Zjazd "boskimi agrafkami" trwał godzinę, 25 km drogi "piękniejszej od zachwytu" i tak właśnie ją będę pamiętać i wspominać.
       Początek "boskich agrafek". U góry widoczny dach knajpki przy granicy sprzed  stulecia.
                                       Jacht cumujący w kotorskiej marinie
                                   Widok na bulwar i "las masztów" w przystani
Autobus podążał wzdłuż mariny – po lewej "las " masztów, "gąszcz" łodzi i jachtów. Wreszcie przy nabrzeżu, naprzeciw bramy w murach miejskich, w odległości ok. 100 m stał zacumowany potężny "blok mieszkalny", hotel z restauracją, klubami, kawiarniami itd, pływający "pałac whisky i rakiji" ten sam, który widziałam z góry, z punktu widokowego.
Wzdłuż bulwaru "płynął" tłum przybyszów - część do lokali gastronomicznych, część do Starego Miasta. "Wąż" "męczenników " turystyki górskiej pełzł kamienistą drogą, w pełnym słońcu, w stronę kościoła Matki Bożej od Zdrowia i wyżej, do ilirskiej twierdzy na Samotnym Wzgórzu. Za fantastyczno-bajkowe widoki trzeba bowiem zapłacić wylanym potem i dużym wysiłkiem. No, ale warto...!

                                          Przejazd przez Kotor wzdłuż zatoki

Siedząc wygodnie w autobusie spoglądałam na lśniące wody Zatoki Kotorskiej, na zabudowania, podziwiałam uroczą, pełną światła krainę olbrzymich, wapiennych grzbietów, zieleni cyprysów i palm, kolorowo kwitnących oleandrów, domów, pałacyków, kościołów, łodzi, jachtów.
Jadąc drogą wzdłuż zatoki widziałam hodowle małży, które potem ludzie spożywali w restauracjach.
Przebywałam chyba najdłuższe przedmieście w Europie, zwane Dobrota, co oznacza "miejsce dobre do życia", które rozwijało się nad Zatoką Kotorską poza Starym Kotorem przez ostatnie stulecia i rozwija nadal. Gdy na Bałkanach pojawili się Turcy Osmańscy, ludzie porzucali swe domy, pola, majątek i szukali miejsc bezpiecznych do osiedlenia. Taką oazą spokoju zdawały się być miasta leżące nad Adriatykiem, za przepaścistymi, zalesionymi górami i tam przeważnie się kierowali. Bezpiecznymi wydawały się Kotor i Perast, bo tam muzułmanie nie dotarli – miasta, które się obroniły pomimo paru ponawianych prób. Liczba mieszkańców Kotoru w XVIw przekroczyła 5000 ludzi; wówczas bogata szlachta i kupcy stopniowo opuszczali miasto, budowali nowe domy, nadmorskie rezydencje i kościoły, nad wodą, w cieniu drzew i tam znajdowali swoje "miejsce dobre do życia".

                                                                                                      Ewa Utracka
fot. Ewa Utracka