Wyciągiem z Borsa - w Góry Rodniańskie!
W
CISZY ALP RODNIAŃSKICH…
„W góry! W góry, miły bracie! Tam
swoboda czeka na Cię…!”
takimi słowami wzywał do górskich
wędrówek poeta – romantyk, przyrodnik i geograf, Wincenty Pol, półtora wieku temu.
Był on badaczem i prekursorem turystyki
polskiej w Karpatach, także w tej ich części, która dziś
znajduje się w granicach Rumunii.
W ubiegłym stuleciu po Górach
Rodniańskich ( zwanych też Alpami Rodniańskimi ) – paśmie
karpackim w regionie Maramuresz, w północnej Rumunii, chodzili
prof. M.Orłowicz i dr H. Zapałowicz (urodzony w Lubljanie). Z
wędrówek górskimi bezdrożami pozostawili wspomnienia wraz z
opisami wspaniałej, dziewiczej przyrody i wrażeń, jakich wtedy doznawali.
Dziś niewielu turystów decyduje się
na wędrówkę z mapą i kompasem, z namiotem, śpiworem i
konserwami. Zwykle poszukują oni miejsc na biwak w pobliżu potoków, jezior i miejsc, gdzie są koszary czyli zabudowania
pasterskie dla koni, bydła i owiec.
Należy pamiętać, że tutejsze źródła
wody służą nie tylko ludziom i zwierzętom hodowlanym, lecz
przede wszystkim to wodopoje dla dzikiej zwierzyny, naturalnych
„mieszkańców i gospodarzy” gór. Karpacki„miś” to nie miła przytulanka! A co będzie, jeśli do przebywającego o świcie w
kosówce turysty zbliży się ten "gospodarz" gór i zachowa się nieuprzejmie nie podając "Gazetki" czyli niegościnnie?
Do dnia dzisiejszego sieć schronisk
górskich praktycznie tu nie istnieje, a ze znakowaniem szlaków turystycznych też
nie jest najlepiej.
W mojej podróży po Rumunii jeden
dzień spędziłam w świętym (!) spokoju, w rześkim, wonnym,
krystalicznie czystym powietrzu, tam, gdzie jeszcze „woda czysta i
trawa zielona” czyli w Górach Rodniańskich.
Rankiem, przy pogodzie obiecującej
świetną widoczność – a więc wspaniałe wrażenia wizualne,
wykorzystując wyciąg krzesełkowy przy Kompleksie Narciarsko –
Turystycznym w Borsa, wraz z grupą turystów znalazłam się w Parku
Narodowym Gór Rodniańskich z zamiarem wyjścia na przełęcz
Gargalau, a spragnieni bajkowych panoram będą mogli pofatygować się na Vf Gargalau – 2159m
npm. ( Vf – Varful – góra, szczyt).
Piękne Góry Rodniańskie
Poranek w górach
Połoniny i góry
Skały mezozoicznej otuliny Gór Rodniańskich
Otoczona fantastycznymi
widokami szłam rozglądając się, przez połoniny, które wydały
mi się doskonałym terenem dla narciarstwa relaksowego.
Nie spiesząc się zbytnio wędrowałam
coraz wyżej i wyżej, w stronę długich grzbietów o trawiastych
stokach z kępami kosodrzewiny, skalistych szczytów, przełęczy i
kotłów wymarzonych do uprawiania turystyki narciarskiej i
pieszej.
Na połoninach i położonych powyżej
halach kwitnie pasterstwo, zgodnie z wielowiekową tradycją; w
naszych górach zanikło ono w połowie lat 60-tych ubiegłego
stulecia.
Koszar w kotle polodowcowym
W dali widziałam pasące się stada
koni i krów – słychać było dzwonki zawieszone na ich szyjach.
Zabudowania pasterskie
Konie
Wypas bydła
Owce pilnowane przez groźne psy, dozorowane przez pasterzy pasły się na halach.
Minęłam zabudowania pasterskie,
prawdziwe „rancho”- w niewielkiej dolinie.
Wyobrażałam sobie, jak tu musi być
baśniowo na wiosnę, tak - krokusowo!
I oto – szok! Zaniemówiłam, zamarłam z aparatem fotograficznym w ręce i… gapiłam się!
Zabudowania pasterskie i drogi
I oto – szok! Zaniemówiłam, zamarłam z aparatem fotograficznym w ręce i… gapiłam się!
Górską drogą biegnącą
przez połoniny w stronę „rancha” jechał terenowy samochód
dostawczy! Tak zwyczajnie sobie jechał jak po miejskim bruku czy asfalcie, do sklepu, hipermarketu czy hurtowni, profanując tym samym
świątynię górskiej ciszy, na wysokości ponad 1400m npm!
Zaskoczenie i – żal, że oto znalazłam jeszcze nieskażone dzisiejszą, zwariowaną cywilizacją miejsca, a ona jednak mnie dopadła, czyli może dopaść mnie wszędzie!
Zaskoczenie i – żal, że oto znalazłam jeszcze nieskażone dzisiejszą, zwariowaną cywilizacją miejsca, a ona jednak mnie dopadła, czyli może dopaść mnie wszędzie!
Szłam dalej. Kilka osób z grupy
zdecydowało się na zejście żlebem do wodospadu zwanego Końską Kaskadą.
Znad tego żlebu roztaczał się wspaniały
widok na odległą Borsę – takie marmaroskie Zakopane, leżącą w
głębokiej dolinie u stóp Karpat Marmaroskich z jednej strony, zaś
z drugiej – u podnóża Gór Rodniańskich. Rozglądając się i nie spiesząc się wędrowałam dalej. Po kilku chwilach znalazłam się w pobliżu niewielkiej kotliny ze stawem na dnie, a wśród kosówki zaczynało się podejście na przełęcz Gargalau.
Widok na odległą Borsę
Skała z "czupryną"
Kto miał ochotę odpocząć i zażyć spokoju
i słońca pozostał nad polodowcowym stawem – Lacul Izvoare
Bistritei, „drzemiącym” w uroczej kotlinie, z którego wypływała
rzeka Bystrzyca. Woda, czasem szarozielona, czasem błękitna jak
niebo, rozświetlona blaskiem słońca, marszcząca się lekko - była
taka cicha!
Potężny kocioł Gargalau, wzgórza morenowe porośnięte kosodrzewiną i trawą, którą skubały owce i piękny staw pozostawiły niezapomniane wrażenie - poczułam się zaledwie maleńkim "elementem"niesamowitej, a jednak rzeczywistej "całości"- dzieła Natury.
Błękitny staw - Lacul Izvoare Bistritei
Kocioł Gargalau, moreny i staw - rzeźba polodowcowa
Potężny kocioł Gargalau, wzgórza morenowe porośnięte kosodrzewiną i trawą, którą skubały owce i piękny staw pozostawiły niezapomniane wrażenie - poczułam się zaledwie maleńkim "elementem"niesamowitej, a jednak rzeczywistej "całości"- dzieła Natury.
Potężny, fantastycznie "wyrzeźbiony" przez procesy erozyjne kocioł Gargalau
Staw polodowcowy
Wśród kosówki ponad wyschniętym,
kamienistym łożyskiem potoku wiły się ścieżki, wyprowadzające
na przełęcz; wybrałam jedną z nich.
Z przełęczy, po krótkim odpoczynku amatorzy górskich
panoram, poszli dalej i wyżej – na szczyt Gargalau podziwiać stamtąd widoki i pospacerować jego grzbietem. Trochę wysiłku i było warto,
gdyż nie mają one sobie równych!
Staw pod przełęczą
W pełnym słońcu
Przełęcz Gargalau
W bocznej grani dominuje Vf Pietrosul - widziany z Gargalau
W bocznej grani dominował Vf Pietrosul -
najwyższy szczyt Gór Rodniańskich, o stromych, skalisto -
trawiastych stokach.
Przed oczami miałam grzbiety górskie, kotły polodowcowe i wzgórza morenowe; złociły się połoniny, a odległe, lesiste Góry Marmaroskie zamykały horyzont od północy…
Oto
kraina ciszy, skłaniająca do rozmyślań dalekich od realiów, ale
właśnie tu i teraz mogłam sobie na to pozwolić...
Przed oczami miałam grzbiety górskie, kotły polodowcowe i wzgórza morenowe; złociły się połoniny, a odległe, lesiste Góry Marmaroskie zamykały horyzont od północy…
Wspaniałe Góry Rodniańskie
Kilkanaście kilometrów dalej na
pn-wsch idąc grzbietem od miejsca, gdzie usiadłam, by zachłysnąć się pięknem otoczenia, czyli chwilę odpocząć, była przełęcz Prislop, dalej, w dół - Bukowina - i... dopadła mnie nasza historia, niezbyt zresztą odległa w czasie,
bo cóż to jest sto lat!
Przełęcz Prislop oddziela Karpaty
Marmaroskie od Alp Rodniańskich, dolinę rzeki Izy od doliny Złotej
Bystrzycy. Poniżej przełęczy, w dolinie Złotej Bystrzycy
rozłożyła się wieś o dziwacznej nazwie Kirlibaba. Ta nazwa
pojawiała się dawno temu we wspomnieniach krewnych i przyjaciół moich
rodziców podczas świąt, uroczystości i spotkań rodzinnych. Z
dzieciństwa zachowałam opowiadania dziadka i starszych
osób z czasów Wielkiej Wojny, toczącej się także na Bałkanach.
I nieraz śpiewano ( staram się
przedstawić te słowa fonetycznie): – W dzień dyszczowy i ponury,
z Cytadeli idu Góry. Szyrygami lwoski dzieci idu tułać si pu
świeci…" czyli Marsz Lwowskich Dzieci i inne pieśni, piosenki i "dumki", czasem
perlące się szczerym, lwowskim humorem, akcentem i wymową czyli
„spiwanijem”, czasem rzewne i trochę smutne, lecz nasze, polskie
– tak zapisały się w mojej, wówczas dziecinnej pamięci
pozostając do dziś…
Zima 1914/1915 była ciężka – mrozy
dochodziły do 30st C, a pokrywa śnieżna sięgała w tych okolicach
nawet 2m. Na pogranicze węgiersko – rumuńskie dotarły oddziały
rosyjskie. Trzeba było je odeprzeć, by „naszym” czyli
sprzymierzonym wojskom niemieckim i austriackim - służyli w nich
także Polacy - otworzyć drogę na Bukowinę i do Galicji. Pamiętajmy, że u boku armii austro – węgierskiej walczyły
Legiony Polskie, tworzone wówczas przez Józefa Piłsudskiego.
Dowództwo „sprzymierzonych”
zwróciło się do dowództwa II Brygady Legionów przebywających w rejonie Maramuresz na wypoczynku o wsparcie.
I oto „żelaźni chłopcy” z 2-go
Pułku Piechoty tejże brygady z towarzyszącą im artylerią i
kawalerią przyjechali pociągiem z Syghetu Marmaroskiego do Borsy,
skąd zmagając się ze śniegiem i mrozem w górach, nocą
przeszli przez przełęcz Prislop, po czym rano, 18stycznia 1915r
zaczęli schodzić w dolinę rzeki Złota Bystrzyca.
Zawrzała bitwa, jedna z
najważniejszych dla naszej części Europy, która przeszła do
historii jako bitwa pod Kirlibabą. Oddziałami Legionów Polskich
dowodził generał Zygmunt Zieliński, dowództwo wojsk rosyjskich
spoczywało w rękach Polaka, rosyjskiego pułkownika, Lucjana
Żeligowskiego. Pułkownik Żeligowski był jednym z późniejszych
dowódców wojskowych odradzającej się II RP, w wojnie z Rosją
bolszewicką w latach 1919 – 1920.
Bitwa – zażarta, toczona w trudnym,
górskim terenie, wśród śniegów i mrozu, zakończyła się 22
stycznia 1915r zwycięstwem polskich oddziałów, okupionym ofiarą
życia 12 – tu legionistów spoczywających we wspólnej mogile w
pobliżu wiejskiego kościoła katolickiego w Kirlibaba. Ich męstwo
sławi tablica, a pamięć czci miejscowa ludność i przejeżdżający
tędy turyści z Polski, często z Krakowa, z okolic którego
pochodził generał Zieliński. Nazwiska poległych „legunów” z
historii przeszły do legendy…
Błyskawice ich szabel
Były jutrzenką wolności
Widziały ich śnieżne szczyty Karpat
I lasy bukowińskie ich widziały…
Wstałam z ciepłej, suchej trawy i
schodząc otrząsnęłam się z zadumy. Niewiele jest takich miejsc
na Ziemi, do których moglibyśmy uciec od naszej trudnej historii;
ale nie trzeba uciekać lecz szanować i szczycić się wieloma jej
wspaniałymi kartami…
Wędrowałam ścieżkami wśród
kosodrzewiny i granitowych głazów, bowiem Alpy Rodniańskie są
zbudowane z granitu, gnejsów i łupków krystalicznych (skał
metamorficznych), jak nasze Tatry Zachodnie.
Szłam drogą obok
pasących się krów i koni w stronę żlebu, który miał mnie
sprowadzić do Końskiej Kaskady – wodospadu o wysokości
przekraczającej 90m.
Zejście było forsowne. Wśród głazów i kęp trawy, ostrożnie stąpając, schodziłam coraz niżej. W skałach osadowych „otuliny” granitowego „trzonu” Gór Rodniańskich oglądałam groty, żleby i iglice – efekty działalności wody, słońca, wiatru, skrajnych temperatur, roślin i….czasu.
Górskie widoki
Wypas owiec na górskich halach
Spojrzenie na jezioro w kotle
Widoki z górskich ścieżek
Wędrówka przez połoniny
Ścieżką w stronę żlebu
Początek zejścia żlebem
Zejście było forsowne. Wśród głazów i kęp trawy, ostrożnie stąpając, schodziłam coraz niżej. W skałach osadowych „otuliny” granitowego „trzonu” Gór Rodniańskich oglądałam groty, żleby i iglice – efekty działalności wody, słońca, wiatru, skrajnych temperatur, roślin i….czasu.
"Utwory" erozyjne w skałach mezozoicznej otuliny Gór Rodniańskich
Pokonujemy żleb
Wreszcie po niemałym wysiłku żleb został pokonany, ale
zamiast szumu i huku spadających mas wodnych na powitanie „wyszła”
leśna cisza! Efektowna Końska Kaskada okazała się„nieczynna”!
Wody ani na lekarstwo! Widocznie w niebie „zakręcili kurek”
zsyłając suszę; bielały tylko wapienne głazy.
Szkoda, bo widok tak wysokiego, srebrzystego, perlącego się wodospadu pośród ciemnego, świerkowego lasu musiał być fantastyczny.
Końska Kaskada - "nieczynna"
Szkoda, bo widok tak wysokiego, srebrzystego, perlącego się wodospadu pośród ciemnego, świerkowego lasu musiał być fantastyczny.
Drogi w Górach Rodniańskich
Cóż, żal, lecz trudno! Dnem doliny
wyschniętego potoku doszłam do skrzyżowania z asfaltową drogą do
Borsa. Krótki odpoczynek, jakże pożądana puszka chłodnego, złocistego piwka i - niezwykłej urody, bliska sercu kraina "odpłynęła" w sferę wspomnień. Z autokaru już widziałam, jak promienie zachodzącego
słońca, na pożegnanie, oświetlały grzbiet potężnego
„Pietrosa”.
Styczeń 2017r Ewa Utracka
fot. Ewa Utracka
Halina Gorczyńska