Polski cmentarz na Monte Cassino; w tle klasztor i czerwone maki
BITWA O MONTE CASSINO
Moje spojrzenie na bitwę o Monte
Cassino po ponad siedemdziesięciu latach, udział Polaków w tej
bitwie i ich szczególna motywacja do walki.
Monte Cassino. Ziemia, miasto,
wzgórze porośnięte lasem, pokryte łąkami, tak odległe od
Polski, a jednocześnie tak nam bliskie i to od zarania naszej
państwowości.
Stamtąd za czasów pierwszych
Piastów przybywali mnisi św.Benedykta, krzewiciele chrześcijaństwa, służący
panującemu i zwykłym ludziom wiedzą, znajomością języków, pisma, prawa, umiejętnością
nawiązywania kontaktów z Rzymem – sercem Kościoła i władzy
imperialnej. Nie sposób nie docenić ich wkładu w kształtowanie młodego, prężnego państwa, które wkraczało do ówczesnej
Europy.
Po wielu latach po raz drugi
odwiedziłam wspaniałe opactwo benedyktyńskie istniejące już od
półtora tysiąca lat.
To czcigodne miejsce jest Mekką tysięcy
ludzi, którzy je odwiedzają jako turyści i pielgrzymi, z różnych
krajów świata, różnych ras i narodowości; jest miejscem spotkań
po latach, miejscem wspomnień z lat najokrutniejszej z wojen, z
walk, które tędy się przetoczyły.
Podziwiałam piękno i elegancję
bazyliki, dostojeństwo sanktuarium św.Benedykta i jego siostry –
bliźniaczki, św.Scholastyki.
Monumentalne schody, dziedzińce o
wyglądzie dostojnym, krużganki, kolumny korynckie i fontanna, łuki
arkadowe – stanowią godne wprowadzenie do ogromnego zespołu
architektonicznego, do pamiątek historii, które przechowuje
opactwo.
Patrzyłam na miasto Cassino u stóp
wzgórza klasztornego, na dolinę rzeki Liri, na pasmo wzgórz i
Monte Calvario z pomnikiem poległych tu Polaków; poniżej polski cmentarz wojskowy – właściwy cel
pielgrzymek naszych rodaków z całego świata, miejsce poszukiwań
bliskich, wspomnień, pieśni, modlitw, łez wzruszenia „…Ta
ziemia do Polski należy, choć Polska daleko jest stąd…”, a w tle
Monte Cairo (ok.1690m npm.), pasma Apeninów, chmury…
Drogą wśród wysokich, brodatych
świerków, takich, jak te polskie, tatrzańskie „smreki”, szłam odwiedzić naszych żołnierzy śpiących snem wiecznym.
Przy wejściu witają przybyszów
dwa orły o skrzydłach wzniesionych jak skrzydła u ramion husarza.
W atmosferze ciszy pojawia się
zaduma, smutek, bolesny ucisk w gardle i choć minęło ponad pół wieku, to
przecież tak niedawno! Tylu naszych tu spoczywa, wielu z nich tak
młodych, żołnierzy II Korpusu Polskiego, głównie z Kresów
Wschodnich.
Czy naprawdę musiało dojść do
tej tak uporczywej, trwającej pięć miesięcy serii bitew, krwawych, bo straty przekroczyły
200 000
zabitych, rannych i zaginionych właśnie w tym rejonie
Italii?
Po wylądowaniu Aliantów na Sycylii
we wrześniu 1943r. powstał nowy front. Niemcy musieli wesprzeć
Włochów, bo alianci parli na północ. Myśleli i wymyślili: środek włoskiego „buta” to
Apeniny, wysokie, lesiste, przepaściste, trudno dostępne komunikacyjnie.
Aby odciąć Rzym i
północne Włochy należy zbudować pas umocnień
obejmujący Monte Cassino i
sąsiednie wzgórza.
W sposób doskonały, przemyślany ufortyfikowano je tworząc tzw.
linię Gustawa, a następnie obsadzono młodymi, świetnie przygotowanymi do walk w terenach
górskich spadochroniarzami, artylerią, gniazdami
nowoczesnych karabinów maszynowych.
W ten sposób, w czasie, gdy alianci
zajmowali południe Włoch, droga na Rzym została zamknięta.
Począwszy od stycznia
1944r. podejmowano próby zdobycia wzgórza Monte Cassino. Rozpoczęli
je Amerykanie; ponieśli ogromne straty. Gurkhowie atakowali klasztor – nie doszli.
Podobnie
Maorysi z Nowej Zelandii.
W połowie lutego 1944r. lotnictwo
amerykańskie zbombardowało klasztor i kościół; jednocześnie
miał miejsce ostrzał ciężkiej artylerii brytyjskiej. Opactwo
obrócono w gruzy, ruiny i zgliszcza.
Skutek
tych działań był taki, że niemieccy spadochroniarze
natychmiast wykorzystali podziemia,
lochy, piwnice jako kazamaty, do obrony.
Mniej więcej w tym samym czasie,
aby odciągnąć siły niemieckie z linii Gustawa i ułatwić jej
przełamanie, miał miejsce amerykański desant pod Anzio; niestety,
został skutecznie zatrzymany; obejście
linii Gustawa nie powiodło się.
Jednak Hindusom udało się wedrzeć
głęboko w góry, zachodząc klasztor od tyłu. Po zaciekłych
walkach zostali wyparci przez Niemców, ponosząc ciężkie straty.
W tym czasie, z początkiem 1944r.
II Korpus Polski, dobrze przygotowany, także do walk w górach, gdyż
żołnierzy szkolono w górach Kurdystanu w północnym Iraku, dobrze wyposażony, dowodzony przez
generała Władysława Andersa wszedł w skład
brytyjskiej 8 Armii.
Kolejny, trzeci
atak na wzgórze Monte Cassino przyniósł zdobycie ruin miasta
Cassino przez Nowozelandczyków, a Hindusom – Gurkhom i Nepalczykom w bezpośrednim ataku na zrujnowane
doszczętnie klasztorne wzgórze udało się dotrzeć na odległość
ok.200m od pozostałości klasztoru, lecz zdobytych pozycji nie
udało się im
utrzymać. Ofiary, całe tysiące
ofiar…ale nie bezsensowne, bezskuteczne…
Aliantom udało się osłabić nie
tylko umocnienia, lecz przede wszystkim morale oddziałów
niemieckich i ich liczebność.
Dowództwo alianckie wyszło z
propozycją, że kolejną próbę ataku na Monte Cassino podejmą
Polacy; ale to dowódca II Korpusu Polskiego, gen.Władysław Anders
miał zadecydować, czy podejmie się
tego zadania – z uwagi na przewidywane wysokie straty i czy woli poprowadzić
natarcie w dolinie rzeki Liri czy przez góry.
Zdecydował się podjąć próbę
zdobycia klasztoru nacierając przez góry.
Gen. Anders doskonale zdawał sobie
sprawę z trudności zadania; wiedział, że zdobycie Monte Cassino i udział w otwarciu
drogi na Rzym przyniesie polskim żołnierzom chwałę i rozgłos na
świecie.
Po dotychczasowych próbach przełamania tego najsilniej
bronionego przez Niemców odcinka z klasztorem i otaczającymi go
wzgórzami i masywem górskim zadanie było niezwykle trudne choćby
z uwagi na fakt, że klasztor zaczynano uważać za twierdzę nie
do zdobycia.
Zdobycie tak istotnego punktu
strategicznego, zadania – kto wie?może jednego z najtrudniejszych
w tej wojnie pomóc wzmocnić pozycję Polski wśród aliantów,
wobec postanowień konferencji w Teheranie
(28.XI – 1.XII.1943r).
Wierząc w to i znając swój autorytet wśród żołnierzy uspokajał
ich, a po trosze i siebie, że alianci nie pozwolą skrzywdzić
Polski. W tym miejscu nadmieniam, że jedno z postanowień tej
konferencji dotyczyło przebiegu naszej powojennej wschodniej
granicy, a w II Korpusie służyli przede wszystkim kresowiacy.
Żołnierze nasi przyjęli udział w tej bitwie z wiarą, że
wywalczą sobie drogę do Ojczyzny, do domu…
11 maja 1944r. o godz.23 potężny
ostrzał artyleryjski ciężkich dział brytyjskich poprzedził
polskie natarcie.
Walczono z uporem, zaciekle, z
pełnym poświęceniem, z wiarą, że to pomoże wrócić do kraju, do rodziny… Szli przez
zaminowane górskie ścieżki, atakowali sąsiednie wzgórza.
Ataki odparto, straty były
znaczne…A transport rannych? Horror, tragedia, wprost dokazywanie
cudów.
Usłyszałam taką opowieść – wspomnienie: oficer –
adiutant niosąc
meldunek w ciemnościach natknął
się na rannego. Niósł na plecach tego człowieka do miejsca, gdzie sam zdążał, bo tam
też był punkt opatrunkowy. Rozmawiali szeptem. W pewnym momencie -
cisza.
Za chwilę, już u celu okazało się, że ranny nie przeżył,
został zastrzelony, stąd krew sącząca się na kark niosącego.
Ewakuacja rannych była więc trudna, opóźniona, często wręcz
niemożliwa.
Znamy dokładnie przebieg tej
ostatniej bitwy o Monte Cassino z wielu relacji.
Zainteresowani czytali cykl
reportaży Melchiora Wańkowicza, słuchali i oglądali w telewizji
wspomnienia żyjących jeszcze uczestników tych walk, widzieli
fragmenty starych kronik filmowych. Wiele osób z mojego pokolenia
wychowywało się w rodzinach, gdzie dziadkowie, rodzice, dalsi
krewni i przyjaciele podczas odwiedzin, wspólnie spędzanych
świąt czy też spotkań towarzyskich wspominali „dawne czasy” –
lata okupacji hitlerowskiej, działań wojennych, ciężki okres po
wyzwoleniu.
My, urodzeni po wojnie, mieliśmy
więc możliwość uczenia się historii tej prawdziwej, nie zakłamanej, „na żywo”, w domu.
Ludzie, szczególnie ci z Kresów
Wschodnich wiedzieli, co i kiedy wydarzyło się w Katyniu,
przeżywali „wywózki” rodzin, sąsiadów, do Kazachstanu, na
Syberię i dalej – na Kołymę; wiedzieli o bitwie o Anglię i o
udziale w niej polskich lotników; wiedzieli o tworzeniu w 1941r armii polskiej w
ZSRR z inicjatywy gen.Sikorskiego i za zgodą Stalina na południu
państwa. Na mocy amnestii ze wszystkich stron tego ogromnego kraju,
z więzień, obozów pracy przymusowej ciągnęli ludzie do polskiego
wojska.
Ci ludzie z Kresów Wschodnich na
„nieludzkiej ziemi” przetrwali poniewierkę, głód , gułagi zanim trafili do armii
Andersa, który sam przez blisko dwa lata bywał upokarzany i źle
traktowany w więzieniach NKWD, poznali życie w Rosji sowieckiej.
Jak bardzo pragnęli dotrzeć do
organizującego się wojska niech świadczy taki przykład: z Kołymy wyruszyło ok. pięciuset
ludzi; wędrując tygodniami, miesiącami, przeróżnymi środkami lokomocji, często, jak mój
krewny i znajomi moich rodziców przedzierali się pieszo,
przemierzając tysiące mil Syberii. Na miejsce "zbiórki" dotarło sto
siedemdziesiąt osiem osób. Reszta zmarła z chorób, z wycieńczenia
i głodu. Ludzie uważali, że tylko wstępując do wojska mają szansę
powrotu do Ojczyzny, do rodzin, których losu nie znali.
W atmosferze pełnej niechęci ze
strony Rosji sowieckiej, ogromnych trudności, braków w zaopatrzeniu
dosłownie we wszystko, nawet poczucia zagrożenia gen.
Anders zdecydował się wyprowadzić wojsko i towarzyszące mu
tysiące cywilów z terytorium ZSRR przez Iran i Irak do Palestyny.
Z
czasem – latem 1943r. wszyscy dowiedzieli się o zbrodni katyńskiej, o śmierci gen.
Sikorskiego, o zerwaniu stosunków dyplomatycznych
między Kremlem a Polskim Rządem w
Londynie. Ludzie uważali, że Anders po prostu ich uratował; niemniej obawy o
powrót do Ojczyzny, o losy rodzin w kraju były ogromne.
Miałam możliwość słuchania
wspomnień z Palestyny, z kampanii włoskiej, z okresu bitwy o Monte
Cassino z ust naszego krewnego, wówczas młodego oficera, wymienianego przez korespondenta
wojennego M.Wańkowicza w jego książce ‘Bitwa pod Monte Cassino”. Mimo upływu
lat wspomnienia były ciągle żywe, wydawało się, że
zdarzenia miały miejsce całkiem
niedawno, obrazy miejsc i sytuacji stawały przed oczami. Właśnie
wtedy określenia „Domek Doktora”, „Widmo”, wzgórza 593, 595
usłyszałam w bezpośredniej relacji. Zobaczyłam mapki pozycji i
szkice sytuacyjne, meldunki, fragmenty rozkazów pisane ręką
Generała.
Tłumaczenia zaistniałych sytuacji, wspomnienia przeżyć
nieraz zaprawiane łzami zapadły mi głęboko w pamięć, w serce.
Wydawało mi się wówczas,
że przez te majowe dni i noce 1944r. ten stary, siwy człowiek o szczupłej, dziarskiej
wciąż żołnierskiej sylwetce przeżył całe swoje życie, a pozostałe lata upływały mu w
Ojczyźnie, wprawdzie wytęsknionej, ale nie tej, wyśnionej, tylko
szarej, zgnębionej, upokorzonej przez komunę…
Przeżył ciężkie i krwawe choć
zwycięskie dla II Korpusu Polskiego bitwy pod Ankoną, Loreto i
trudne wyzwolenie Bolonii w 1945r, a potem... pobyt w obozie we
Włoszech, powrót do Polski i lata więzienia…
Nigdy, nigdy w życiu tych spotkań
i opowiadań nie zapomnę!
17 maja 1944r. do ostatniego
natarcia ruszyły dywizje II Korpusu Polskiego wraz z odwodami.
Wszyscy. Walczono nawet wręcz, o każdy metr, o każdą piędź
ziemi, spychano z umocnień niemieckich
spadochroniarzy, zdobywano i zajmowano pozycje.
Dla Niemców zaistniała groźba
okrążenia. Nasi żołnierze przechwycili meldunek o rozpoczęciu
przebijania się przez obleganych. Pozostawiając w klasztornych
piwnicach rannych, spadochroniarze opuszczali
klasztor. Rozpoczął się artyleryjski ostrzał dróg
ewakuacyjnych. W ciemnościach nocy
toczyły się ciężkie walki wśród zarośli, na leśnych duktach i ścieżkach, walki o
przeżycie.
Nad ranem zobaczono nad gruzowiskiem
białą flagę, lecz nadal walczono z przebijającymi się Niemcami.
Ok. godz.10.30 polski patrol wszedł do zrujnowanego klasztoru zajmując opuszczone
obiekty i stanowiska. Żołnierze zatknęli na szczycie gruzów
najpierw proporczyk 12 Pułku Ułanów Podolskich, przygotowany na
prędce, a następnie polską flagę; w jakiś czas potem na
polecenie gen. Andersa obok tych naszych powiała flaga brytyjska.
W samo południe spod „biało –
czerwonej” rozległ się... hejnał mariacki ponad tymi stosami
gruzów, ponad ruinami klasztoru, ogłaszając zwycięstwo polskich
żołnierzy i poniósł się w świat!
Droga na
Rzym była wolna.
Dzięki pełnemu poświęceniu,
odwadze i brawurze polskich oddziałów w natarciu niemiecka obrona na linii Gustawa
została przełamana.
Zginęło ok. 950 polskich
żołnierzy, ok. 3000 zostało rannych, za zaginionych uznano ok.350.
Ogólnie traktując problem bitwa o wzgórze Monte Cassino zwana
także bitwą o Rzym była bitwą wielu różnych
narodów, mam tu na myśli oprócz Amerykanów, Anglików, Polaków
również żołnierzy pochodzących z krajów Brytyjskiej Wspólnoty
Narodów, a więc Kanadyjczyków, Hindusów, Nepalczyków w tym
Gurkhów, Nowozelandczyków i Maorysów oraz Francuskiego Korpusu
Ekspedycyjnego, który reprezentowała Marokańska Dywizja Piechoty
Górskiej przeciwko niemieckiemu, fanatycznemu do granic histerii
nazizmowi młodych ludzi wychowanych w Hitlerjugend.
A motywacje do walki? Żołnierze z
Brytyjskiej Wspólnoty Narodów wywalczyli dla swoich rodaków albo poszerzenie
autonomii albo w dalszej perspektywie niepodległość.
Francuskie
wojska kolonialne wsławiły się nie tylko męstwem, pogardą
śmierci, pewną egzotyką, ale i szczególnym
okrucieństwem. Maroko z czasem uzyskało niepodległość.
Niestety, Polaków z takim
poświęceniem dążących do odzyskania niepodległości spotkało
głębokie, wręcz tragiczne rozczarowanie, potworna krzywda.
Nie wywalczyli sobie nawet prawa
powrotu do Polski. Nie pomogła niekwestionowana sława polskiego
oręża; mimo wątpliwości i protestów naszego dowództwa II Korpus skierowano do dalszych walk, o
których wspomniałam już uprzednio.
Wobec postanowień jałtańskich
chwała zwycięstw, poświęcenie, wielka danina krwi, bólu,
ludzkich tęsknot i łez przyniosła gorycz i upokorzenia emigracji,
rozproszenia po całym świecie. Nie tylko wtedy – przed laty, ale
i dziś i na wieki dla nas, potomków tamtych patriotów –
bohaterów konferencja w Jałcie pozostanie symbolem zdrady Polski
przez Zachód i nic już tego nie zmieni.
Gen. Anders na próżno
wszelkimi siłami bronił ludzkich praw swoich żołnierzy – prawa
do godnego życia w wolnej Polsce, czuł się za nich odpowiedzialny,
protestował - nie chcąc szafować krwią rodaków wobec rządów i
przywódców zachodnich ulegających Stalinowi. Churchill podczas
jednego ze spotkań z Andersem miał wprost oświadczyć, że Wielka
Brytania nigdy nie gwarantowała wschodniej granicy Polski.
Polacy zaczęli uważać Andersa za
Generała polskich nadziei.
Tak powstała Jego legenda. Na
Niego przez lata ciemnego ucisku czekali Polacy w kraju. Po latach
pracy na rzecz wolności i niepodległości Polski zmarł w Londynie w 1970r. Zgodnie ze swoją wolą
spoczywa wraz z małżonką między swoimi żołnierzami na cmentarzu
wojskowym na Monte Cassino.
Po latach miałam możliwość
skonfrontować nabywaną wciąż wiedzę z rzeczywistością
Monte Cassino. Cudowna przyroda,
rzeźba terenu, lasy – podobne do naszych, wielkie, historyczne
opactwo i bazylika wspaniale podźwignięta z ruin nakładem rządu
włoskiego.
Lecz coś z tamtej atmosfery, z tych dni walk zostało,
unosi się w powietrzu, w ciszy, w poszumie wiatru; wokół
wzgórze 593, Widmo, Monte Cairo, wąwozy, w dolinie rzeka i miasto
Cassino i cmentarz niemiecki.
A pod szczytem Monte Calvario, pod chmurami i słońcem nasz
polski cmentarz wojskowy, gdzie w połowie maja zakwitają maki, takie same, jak u
nas, w domu; kwitną na łąkach leśnych, pod murami opactwa, wśród
„lasu białych krzyży”- wprost na grobach żołnierskich; wszędzie ich
pełno.
I właśnie ten szczególny nastrój
unoszący się ponad tym szczególnym miejscem starałam się przekazać w moim wierszu,
poniżej...
Las białych krzyży...
MAKI NA MONTE CASSINO
Jest w
italskim kraju wzgórze,
Na nim
klasztor, co jest stróżem
Drogi do
Wiecznego Miasta
Z Neapolu.
Wokół wzrasta
Las smrekowy i
sosnowy;
Taki swojski
las, domowy;
Polski, boć tu
Polska przecie,
W ziemię
wsiąkła krew Jej dzieci.
Na lesistym
wzgórza stoku
Jest polana.
Cisza. Wokół
Białe krzyże;
w niebie - ptaki;
W ciszy płoną
maki, maki...
Krwawe maki –
kwiaty z pieśni...
Wspomnienia
kłują boleśnie,
Jak to na
Monte Cassino
Polski żołnierz
szedł i - ginął
Padając w
czerwone maki...
Kule jak
złowieszcze ptaki
Lecą, gwiżdżą,
syczą, świszczą;
Ludzi, tanki,
drzewa niszczą.
Dni mordercze,
dni udręki,
Męstwa, gniewu,
bólu, męki,
Krzyku, komend:
do ataku!
Na bagnety!
Rzuć granatem!
Kryj się!
Cisza spada kirem.
Dies
illae! Dies irae!
Noce parne i
gorące,
Noce z jękiem
konających,
Bez słowiczych
treli, fiuków,
Noce armatniego
huku!
Świt ostatni,
dzień ostatni
Zgiełku,
strzelaniny, matni,
Wściekłego
wroga oporu -
Żołnierz
dotarł do klasztoru!
Tocząc bój
krwawy, uparty
Wtargnął na
Historii karty.
Polski sztandar
nad gruzami!
Boże, zmiłuj
się nad nami!
Wyrósł las kamiennych krzyży;
Wokół - maki, wyżej, niżej...
Tysiąc Walecznych tu leży,
Kwiat mężnej, polskiej młodzieży.
Wśród nich, w
wiekopomnej chwale
Sam spocząłeś,
Generale
Nadziei naszych;
obrono
Godności Orła
z koroną,
Snów i marzeń
o wolności
Tych - w
Ojczyźnie, tych, co w gości!
Orzeł w niebo
skrzydła wznosi:
- Powiedz o
Nich Polsce – prosi -
- Przechodniu,
podumaj chwilę...
Dies
illae, dies irae...
Maj 2010r Ewa Utracka
fot. Ewa Utracka