niedziela, 15 maja 2016

WSPOMNIENIE Z ITALII



         



                 Polski cmentarz na Monte Cassino; w tle klasztor i czerwone maki 



       BITWA  O  MONTE  CASSINO


Moje spojrzenie na bitwę o Monte Cassino po ponad siedemdziesięciu latach, udział Polaków w tej bitwie i ich szczególna motywacja do walki.


Monte Cassino. Ziemia, miasto, wzgórze porośnięte lasem, pokryte łąkami, tak odległe od Polski, a jednocześnie tak nam bliskie i to od zarania naszej państwowości.
Stamtąd za czasów pierwszych Piastów przybywali mnisi św.Benedykta, krzewiciele chrześcijaństwa, służący panującemu i zwykłym ludziom wiedzą, znajomością języków, pisma, prawa, umiejętnością nawiązywania kontaktów z Rzymem – sercem Kościoła i władzy imperialnej. Nie sposób nie docenić ich wkładu w kształtowanie młodego, prężnego państwa, które wkraczało do ówczesnej Europy.

Po wielu latach po raz drugi odwiedziłam wspaniałe opactwo benedyktyńskie istniejące już od półtora tysiąca lat. 
To czcigodne miejsce jest Mekką tysięcy ludzi, którzy je odwiedzają jako turyści i pielgrzymi, z różnych krajów świata, różnych ras i narodowości; jest miejscem spotkań po latach, miejscem wspomnień z lat najokrutniejszej z wojen, z walk, które tędy się przetoczyły.
Podziwiałam piękno i elegancję bazyliki, dostojeństwo sanktuarium św.Benedykta i jego siostry – bliźniaczki, św.Scholastyki.
Monumentalne schody, dziedzińce o wyglądzie dostojnym, krużganki, kolumny korynckie i fontanna, łuki arkadowe – stanowią godne wprowadzenie do ogromnego zespołu architektonicznego, do pamiątek historii, które przechowuje opactwo.

Patrzyłam na miasto Cassino u stóp wzgórza klasztornego, na dolinę rzeki Liri, na pasmo wzgórz i Monte Calvario z pomnikiem poległych tu Polaków; poniżej polski cmentarz wojskowy – właściwy cel pielgrzymek naszych rodaków z całego świata, miejsce poszukiwań bliskich, wspomnień, pieśni, modlitw, łez wzruszenia „…Ta ziemia do Polski należy, choć Polska daleko jest stąd…”, a w tle Monte Cairo (ok.1690m npm.), pasma Apeninów, chmury…
Drogą wśród wysokich, brodatych świerków, takich, jak te polskie, tatrzańskie „smreki”, szłam odwiedzić naszych żołnierzy śpiących snem wiecznym.
Przy wejściu witają przybyszów dwa orły o skrzydłach wzniesionych jak skrzydła u ramion husarza.

W atmosferze ciszy pojawia się zaduma, smutek, bolesny ucisk w gardle i choć minęło ponad pół wieku, to przecież tak niedawno! Tylu naszych tu spoczywa, wielu z nich tak młodych, żołnierzy II Korpusu Polskiego, głównie z Kresów Wschodnich.
Czy naprawdę musiało dojść do tej tak uporczywej, trwającej pięć miesięcy serii bitew, krwawych, bo straty przekroczyły 200 000
zabitych, rannych i zaginionych właśnie w tym rejonie Italii?

Po wylądowaniu Aliantów na Sycylii we wrześniu 1943r. powstał nowy front. Niemcy musieli wesprzeć Włochów, bo alianci parli na północ. Myśleli i wymyślili: środek włoskiego „buta” to Apeniny, wysokie, lesiste, przepaściste, trudno dostępne komunikacyjnie. 
Aby odciąć Rzym i północne Włochy należy zbudować pas umocnień
obejmujący Monte Cassino i sąsiednie wzgórza. 
W sposób doskonały, przemyślany ufortyfikowano je tworząc tzw. linię Gustawa, a następnie obsadzono młodymi, świetnie przygotowanymi do walk w terenach górskich spadochroniarzami, artylerią, gniazdami
nowoczesnych karabinów maszynowych.
W ten sposób, w czasie, gdy alianci zajmowali południe Włoch, droga na Rzym została zamknięta. 

Począwszy od stycznia 1944r. podejmowano próby zdobycia wzgórza Monte Cassino. Rozpoczęli je Amerykanie; ponieśli ogromne straty. Gurkhowie atakowali klasztor – nie doszli. 
Podobnie Maorysi z Nowej Zelandii.
W połowie lutego 1944r. lotnictwo amerykańskie zbombardowało klasztor i kościół; jednocześnie miał miejsce ostrzał ciężkiej artylerii brytyjskiej. Opactwo obrócono w gruzy, ruiny i zgliszcza. 
Skutek tych działań był taki, że niemieccy spadochroniarze
natychmiast wykorzystali podziemia, lochy, piwnice jako kazamaty, do obrony.
Mniej więcej w tym samym czasie, aby odciągnąć siły niemieckie z linii Gustawa i ułatwić jej przełamanie, miał miejsce amerykański desant pod Anzio; niestety, został skutecznie zatrzymany; obejście linii Gustawa nie powiodło się.
Jednak Hindusom udało się wedrzeć głęboko w góry, zachodząc klasztor od tyłu. Po zaciekłych walkach zostali wyparci przez Niemców, ponosząc ciężkie straty.

W tym czasie, z początkiem 1944r. II Korpus Polski, dobrze przygotowany, także do walk w górach, gdyż żołnierzy szkolono w górach Kurdystanu w północnym Iraku, dobrze wyposażony, dowodzony przez generała Władysława Andersa wszedł w skład
brytyjskiej 8 Armii. 
Kolejny, trzeci atak na wzgórze Monte Cassino przyniósł zdobycie ruin miasta Cassino przez Nowozelandczyków, a Hindusom – Gurkhom i Nepalczykom w bezpośrednim ataku na zrujnowane doszczętnie klasztorne wzgórze udało się dotrzeć na odległość ok.200m od pozostałości klasztoru, lecz zdobytych pozycji nie udało się im
utrzymać. Ofiary, całe tysiące ofiar…ale nie bezsensowne, bezskuteczne…
Aliantom udało się osłabić nie tylko umocnienia, lecz przede wszystkim morale oddziałów niemieckich i ich liczebność.

Dowództwo alianckie wyszło z propozycją, że kolejną próbę ataku na Monte Cassino podejmą Polacy; ale to dowódca II Korpusu Polskiego, gen.Władysław Anders miał zadecydować, czy podejmie się tego zadania – z uwagi na przewidywane wysokie straty i czy woli poprowadzić natarcie w dolinie rzeki Liri czy przez góry.
Zdecydował się podjąć próbę zdobycia klasztoru nacierając przez góry.
Gen. Anders doskonale zdawał sobie sprawę z trudności zadania; wiedział, że zdobycie Monte Cassino i udział w otwarciu drogi na Rzym przyniesie polskim żołnierzom chwałę i rozgłos na świecie.

Po dotychczasowych próbach przełamania tego najsilniej bronionego przez Niemców odcinka z klasztorem i otaczającymi go wzgórzami i masywem górskim zadanie było niezwykle trudne choćby z uwagi na fakt, że klasztor zaczynano uważać za twierdzę nie do zdobycia.
Zdobycie tak istotnego punktu strategicznego, zadania – kto wie?może jednego z najtrudniejszych w tej wojnie pomóc wzmocnić pozycję Polski wśród aliantów, wobec postanowień konferencji w Teheranie 
(28.XI – 1.XII.1943r). Wierząc w to i znając swój autorytet wśród żołnierzy uspokajał ich, a po trosze i siebie, że alianci nie pozwolą skrzywdzić Polski. W tym miejscu nadmieniam, że jedno z postanowień tej konferencji dotyczyło przebiegu naszej powojennej wschodniej granicy, a w II Korpusie służyli przede wszystkim kresowiacy. Żołnierze nasi przyjęli udział w tej bitwie z wiarą, że wywalczą sobie drogę do Ojczyzny, do domu… 

11 maja 1944r. o godz.23 potężny ostrzał artyleryjski ciężkich dział brytyjskich poprzedził polskie natarcie.
Walczono z uporem, zaciekle, z pełnym poświęceniem, z wiarą, że to pomoże wrócić do kraju, do rodziny… Szli przez zaminowane górskie ścieżki, atakowali sąsiednie wzgórza.
Ataki odparto, straty były znaczne…A transport rannych? Horror, tragedia, wprost dokazywanie cudów. 
Usłyszałam taką opowieść – wspomnienie: oficer – adiutant niosąc
meldunek w ciemnościach natknął się na rannego. Niósł na plecach tego człowieka do miejsca, gdzie sam zdążał, bo tam też był punkt opatrunkowy. Rozmawiali szeptem. W pewnym momencie - cisza. 
Za chwilę, już u celu okazało się, że ranny nie przeżył, został zastrzelony, stąd krew sącząca się na kark niosącego. Ewakuacja rannych była więc trudna, opóźniona, często wręcz niemożliwa.

Znamy dokładnie przebieg tej ostatniej bitwy o Monte Cassino z wielu relacji.
Zainteresowani czytali cykl reportaży Melchiora Wańkowicza, słuchali i oglądali w telewizji wspomnienia żyjących jeszcze uczestników tych walk, widzieli fragmenty starych kronik filmowych. Wiele osób z mojego pokolenia wychowywało się w rodzinach, gdzie dziadkowie, rodzice, dalsi krewni i przyjaciele podczas odwiedzin, wspólnie spędzanych świąt czy też spotkań towarzyskich wspominali „dawne czasy” – lata okupacji hitlerowskiej, działań wojennych, ciężki okres po wyzwoleniu.
My, urodzeni po wojnie, mieliśmy więc możliwość uczenia się historii tej prawdziwej, nie zakłamanej, „na żywo”, w domu.

Ludzie, szczególnie ci z Kresów Wschodnich wiedzieli, co i kiedy wydarzyło się w Katyniu, przeżywali „wywózki” rodzin, sąsiadów, do Kazachstanu, na Syberię i dalej – na Kołymę; wiedzieli o bitwie o Anglię i o udziale w niej polskich lotników; wiedzieli o tworzeniu w 1941r armii polskiej w ZSRR z inicjatywy gen.Sikorskiego i za zgodą Stalina na południu państwa. Na mocy amnestii ze wszystkich stron tego ogromnego kraju, z więzień, obozów pracy przymusowej ciągnęli ludzie do polskiego wojska.
Ci ludzie z Kresów Wschodnich na „nieludzkiej ziemi” przetrwali poniewierkę, głód , gułagi zanim trafili do armii Andersa, który sam przez blisko dwa lata bywał upokarzany i źle traktowany w więzieniach NKWD, poznali życie w Rosji sowieckiej.

Jak bardzo pragnęli dotrzeć do organizującego się wojska niech świadczy taki przykład: z Kołymy wyruszyło ok. pięciuset ludzi; wędrując tygodniami, miesiącami, przeróżnymi środkami lokomocji, często, jak mój krewny i znajomi moich rodziców przedzierali się pieszo, przemierzając tysiące mil Syberii. Na miejsce "zbiórki" dotarło sto siedemdziesiąt osiem osób. Reszta zmarła z chorób, z wycieńczenia i głodu. Ludzie uważali, że tylko wstępując do wojska mają szansę powrotu do Ojczyzny, do rodzin, których losu nie znali.
W atmosferze pełnej niechęci ze strony Rosji sowieckiej, ogromnych trudności, braków w zaopatrzeniu dosłownie we wszystko, nawet poczucia zagrożenia gen. Anders zdecydował się wyprowadzić wojsko i towarzyszące mu tysiące cywilów z terytorium ZSRR przez Iran i Irak do Palestyny.

Z czasem – latem 1943r. wszyscy dowiedzieli się o zbrodni katyńskiej, o śmierci gen. Sikorskiego, o zerwaniu stosunków dyplomatycznych
między Kremlem a Polskim Rządem w Londynie. Ludzie uważali, że Anders po prostu ich uratował; niemniej obawy o powrót do Ojczyzny, o losy rodzin w kraju były ogromne.

Miałam możliwość słuchania wspomnień z Palestyny, z kampanii włoskiej, z okresu bitwy o Monte Cassino z ust naszego krewnego, wówczas młodego oficera, wymienianego przez korespondenta wojennego M.Wańkowicza w jego książce ‘Bitwa pod Monte Cassino”. Mimo upływu lat wspomnienia były ciągle żywe, wydawało się, że
zdarzenia miały miejsce całkiem niedawno, obrazy miejsc i sytuacji stawały przed oczami. Właśnie wtedy określenia „Domek Doktora”, „Widmo”, wzgórza 593, 595 usłyszałam w bezpośredniej relacji. Zobaczyłam mapki pozycji i szkice sytuacyjne, meldunki, fragmenty rozkazów pisane ręką Generała. 
Tłumaczenia zaistniałych sytuacji, wspomnienia przeżyć nieraz zaprawiane łzami zapadły mi głęboko w pamięć, w serce. 
Wydawało mi się wówczas, że przez te majowe dni i noce 1944r. ten stary, siwy człowiek o szczupłej, dziarskiej wciąż żołnierskiej sylwetce przeżył całe swoje życie, a pozostałe lata upływały mu w Ojczyźnie, wprawdzie wytęsknionej, ale nie tej, wyśnionej, tylko szarej, zgnębionej, upokorzonej przez komunę…
Przeżył ciężkie i krwawe choć zwycięskie dla II Korpusu Polskiego bitwy pod Ankoną, Loreto i trudne wyzwolenie Bolonii w 1945r, a potem... pobyt w obozie we Włoszech, powrót do Polski i lata więzienia…
Nigdy, nigdy w życiu tych spotkań i opowiadań nie zapomnę!

17 maja 1944r. do ostatniego natarcia ruszyły dywizje II Korpusu Polskiego wraz z odwodami. Wszyscy. Walczono nawet wręcz, o każdy metr, o każdą piędź ziemi, spychano z umocnień niemieckich spadochroniarzy, zdobywano i zajmowano pozycje.
Dla Niemców zaistniała groźba okrążenia. Nasi żołnierze przechwycili meldunek o rozpoczęciu przebijania się przez obleganych. Pozostawiając w klasztornych piwnicach rannych, spadochroniarze opuszczali klasztor. Rozpoczął się artyleryjski ostrzał dróg
ewakuacyjnych. W ciemnościach nocy toczyły się ciężkie walki wśród zarośli, na leśnych duktach i ścieżkach, walki o przeżycie.
Nad ranem zobaczono nad gruzowiskiem białą flagę, lecz nadal walczono z przebijającymi się Niemcami.

Ok. godz.10.30 polski patrol wszedł do zrujnowanego klasztoru zajmując opuszczone obiekty i stanowiska. Żołnierze zatknęli na szczycie gruzów najpierw proporczyk 12 Pułku Ułanów Podolskich, przygotowany na prędce, a następnie polską flagę; w jakiś czas potem na polecenie gen. Andersa obok tych naszych powiała flaga brytyjska.
W samo południe spod „biało – czerwonej” rozległ się... hejnał mariacki ponad tymi stosami gruzów, ponad ruinami klasztoru, ogłaszając zwycięstwo polskich żołnierzy i poniósł się w świat!
Droga na Rzym była wolna.

Dzięki pełnemu poświęceniu, odwadze i brawurze polskich oddziałów w natarciu niemiecka obrona na linii Gustawa została przełamana.
Zginęło ok. 950 polskich żołnierzy, ok. 3000 zostało rannych, za zaginionych uznano ok.350. Ogólnie traktując problem bitwa o wzgórze Monte Cassino zwana także bitwą o Rzym była bitwą wielu różnych narodów, mam tu na myśli oprócz Amerykanów, Anglików, Polaków również żołnierzy pochodzących z krajów Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, a więc Kanadyjczyków, Hindusów, Nepalczyków w tym Gurkhów, Nowozelandczyków i Maorysów oraz Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego, który reprezentowała Marokańska Dywizja Piechoty Górskiej przeciwko niemieckiemu, fanatycznemu do granic histerii nazizmowi młodych ludzi wychowanych w Hitlerjugend.

A motywacje do walki? Żołnierze z Brytyjskiej Wspólnoty Narodów wywalczyli dla swoich rodaków albo poszerzenie autonomii albo w dalszej perspektywie niepodległość.
Francuskie wojska kolonialne wsławiły się nie tylko męstwem, pogardą śmierci, pewną egzotyką, ale i szczególnym okrucieństwem. Maroko z czasem uzyskało niepodległość.

Niestety, Polaków z takim poświęceniem dążących do odzyskania niepodległości spotkało głębokie, wręcz tragiczne rozczarowanie, potworna krzywda.
Nie wywalczyli sobie nawet prawa powrotu do Polski. Nie pomogła niekwestionowana sława polskiego oręża; mimo wątpliwości i protestów naszego dowództwa II Korpus skierowano do dalszych walk, o których wspomniałam już uprzednio.
Wobec postanowień jałtańskich chwała zwycięstw, poświęcenie, wielka danina krwi, bólu, ludzkich tęsknot i łez przyniosła gorycz i upokorzenia emigracji, rozproszenia po całym świecie. Nie tylko wtedy – przed laty, ale i dziś i na wieki dla nas, potomków tamtych patriotów – bohaterów konferencja w Jałcie pozostanie symbolem zdrady Polski przez Zachód i nic już tego nie zmieni.

Gen. Anders na próżno wszelkimi siłami bronił ludzkich praw swoich żołnierzy – prawa do godnego życia w wolnej Polsce, czuł się za nich odpowiedzialny, protestował - nie chcąc szafować krwią rodaków wobec rządów i przywódców zachodnich ulegających Stalinowi. Churchill podczas jednego ze spotkań z Andersem miał wprost oświadczyć, że Wielka Brytania nigdy nie gwarantowała wschodniej granicy Polski.
Polacy zaczęli uważać Andersa za Generała polskich nadziei.
Tak powstała Jego legenda. Na Niego przez lata ciemnego ucisku czekali Polacy w kraju. Po latach pracy na rzecz wolności i niepodległości Polski zmarł w Londynie w 1970r. Zgodnie ze swoją wolą spoczywa wraz z małżonką między swoimi żołnierzami na cmentarzu wojskowym na Monte Cassino.

Po latach miałam możliwość skonfrontować nabywaną wciąż wiedzę z rzeczywistością
Monte Cassino. Cudowna przyroda, rzeźba terenu, lasy – podobne do naszych, wielkie, historyczne opactwo i bazylika wspaniale podźwignięta z ruin nakładem rządu włoskiego.

Lecz coś z tamtej atmosfery, z tych dni walk zostało, unosi się w powietrzu, w ciszy, w poszumie wiatru; wokół wzgórze 593, Widmo, Monte Cairo, wąwozy, w dolinie rzeka i miasto Cassino i cmentarz niemiecki.
A pod szczytem Monte Calvario, pod chmurami i słońcem nasz polski cmentarz wojskowy, gdzie w połowie maja zakwitają maki, takie same, jak u nas, w domu; kwitną na łąkach leśnych, pod murami opactwa, wśród „lasu białych krzyży”- wprost na grobach żołnierskich; wszędzie ich pełno.
I właśnie ten szczególny nastrój unoszący się ponad tym szczególnym miejscem starałam się przekazać w moim wierszu, poniżej...


                    Las białych krzyży...


        MAKI NA MONTE CASSINO



Jest w italskim kraju wzgórze,
Na nim klasztor, co jest stróżem
Drogi do Wiecznego Miasta
Z Neapolu. Wokół wzrasta
Las smrekowy i sosnowy;
Taki swojski las, domowy;
Polski, boć tu Polska przecie,
W ziemię wsiąkła krew Jej dzieci.
Na lesistym wzgórza stoku
Jest polana. Cisza. Wokół
Białe krzyże; w niebie - ptaki;
W ciszy płoną maki, maki...
Krwawe maki – kwiaty z pieśni...
Wspomnienia kłują boleśnie,
Jak to na Monte Cassino
Polski żołnierz szedł i - ginął
Padając w czerwone maki...
Kule jak złowieszcze ptaki
Lecą, gwiżdżą, syczą, świszczą;
Ludzi, tanki, drzewa niszczą.
Dni mordercze, dni udręki,
Męstwa, gniewu, bólu, męki,
Krzyku, komend: do ataku!
Na bagnety! Rzuć granatem!
Kryj się! Cisza spada kirem.
Dies illae! Dies irae!
Noce parne i gorące,
Noce z jękiem konających,
Bez słowiczych treli, fiuków,
Noce armatniego huku!
Świt ostatni, dzień ostatni
Zgiełku, strzelaniny, matni,
Wściekłego wroga oporu -
Żołnierz dotarł do klasztoru!
Tocząc bój krwawy, uparty
Wtargnął na Historii karty.
Polski sztandar nad gruzami!
Boże, zmiłuj się nad nami!
Wyrósł las kamiennych krzyży;
Wokół - maki, wyżej, niżej...
Tysiąc Walecznych tu leży,
Kwiat mężnej, polskiej młodzieży.
Wśród nich, w wiekopomnej chwale
Sam spocząłeś, Generale
Nadziei naszych; obrono
Godności Orła z koroną,
Snów i marzeń o wolności
Tych - w Ojczyźnie, tych, co w gości!
Orzeł w niebo skrzydła wznosi:
- Powiedz o Nich Polsce – prosi -
- Przechodniu, podumaj chwilę...
Dies illae, dies irae...



Maj 2010r                                              Ewa Utracka


             
        


fot. Ewa Utracka





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz