Fragment mapy turystycznej Iraku z 1977r
OBRAZKI ZE STAREJ BASRY
WSPOMNIENIA
SPRZED WOJEN Z KOŃCA XX w
Basra
położona nad potężnym Shatt el - Arabem, choć oddalona o
ponad 50 km od Zatoki Perskiej była portem morskim już ok. 1000r. ne.
W latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia była zespołem
portowym; magazyny, urządzenia i nabrzeża portowe ciągnęły się
wzdłuż brzegów rzeki, poprzez miejscowości Abul Khasib, Siba,
Dora aż po ujście w okolicach Phao.
Wpływały tu statki oceaniczne
z całego świata, również z Polski.
Basra była i jest „oknem na
świat” Iraku; także jest stolicą południowego regionu
przemysłowego, ośrodkiem uniwersyteckim, kulturalnym i handlowym.
Obszar miasta i jego okolice pokrywa sieć kanałów zbierających
nadmiar wody z Shatt el - Arabu w okresach przypływów od strony
Zatoki Perskiej, dlatego nazwano Basrę „Wenecją Wschodu”.
ULICE
BASRY
Handlowe
i administracyjne centrum miasta posiada nowoczesny wystrój
architektoniczny: szerokie ulice, wysoką zabudowę biurowców,
hoteli, centrów handlowych, urzędów administracji miejskiej,
siedzib firm, banków, towarzystw lotniczych i biur podróży,
pasaże, kawiarnie i restauracje. Ulice miasta są rojne, gwarne i
ruchliwe do późnych godzin nocnych; ten ruch prawie zamiera w
południe, gdyż od maja do października panują tu nieznośne
upały, słupek rtęci w cieniu nierzadko wędruje pow. 50 st.C (w
cieniu), lecz już późnym popołudniem różnobarwny, różnojęzyczny
tłum płynie ulicami miasta. Obok Irakijczyków w tradycyjnych
strojach widzi się mężczyzn w garniturach, młodych ludzi w
dżinsach i podkoszulkach, kobiety w czarnych abajach osłaniających
ładne sukienki, eleganckie garsonki i biżuterię, młode dziewczęta
w skromnych granatowych spódniczkach i białych bluzkach – tak
ubierają się uczennice i studentki tutejszego uniwersytetu. Czasem
w tłumie można spotkać Hinduskę w barwnym sari czy zwinną,
zgrabną Tajlandkę, jakże uroczą w kolorowej, długiej sukni.
Obrazu dopełniają marynarze różnych ras kolorów skóry -
Amerykanie, Azjaci, Europejczycy, Japończycy .
RUCH
ULICZNY
Zatłoczone ulice Basry
Sklepy przy głównej ulicy
Na
jezdniach panuje nieprawdopodobny tłok: wśród pędzących pojazdów
mnóstwo Fordów, Rolls – Royce’ów, Toyot, Datsunów; widać
nawet Fiaty 125p pomalowane na biało – czerwono z tabliczką
„Taxi”, autokarów „Sayara” utrzymujących łączność
komunikacyjną z Bagdadem i innymi dużymi miastami kraju, wielkich
ciężarówek dostawczych, a obok nich dwukołowe arby zaprzężone w
osiołki, rowery. Pisk, zgrzyt hamulców, klaksony naśladujące np.
ryk lwa czy osła (o ranyyy!) - odgłsy miasta wywołujące co
najmniej zawrót głowy. Na niektórych bocznych ulicach często brak
poboczy, więc piesi i wózki dziecinne włączają się w rwącą
rzekę pojazdów, zaś przejście na drugą stronę ulicy wymaga
odwagi, opanowania i refleksu, żeby wybrać odpowiedni moment i,
chowając głowę w ramiona, dać nurka w mknącą kolumnę; a
przecież podczas mego pobytu w Basrze nie słyszałam o jakichś
poważniejszych wypadkach ulicznych.
Po
zmierzchu miasto jarzy się milionem kolorowych świateł, neonów, a
rzęsiście oświetlone wystawy wabią kupujących. Wspaniale
podświetlone są gmachy użyteczności publicznej, pomniki, fontanny
i meczety.
Pięć
razy dziennie przez głośniki na minarecie muezzin wzywa wyznawców
Proroka do odprawienia modłów. Kto może, zdąża do najbliższego
meczetu; inni wierni mający mniej szczęścia obmywają twarze,
dłonie i stopy, rozkładają „modlitewne” dywaniki i modlą się
klęcząc z uniesionymi ramionami, zwróceni twarzą w stronę
Mekki. Podobno można wyznawcę islamu zamknąć w pomieszczeniu bez
okien i tak zwróci się przy modlitwie prawidłowo, jak Prorok
przykazał.
Nad miastem przez chwilę unoszą się pobożne i monotonne pienia wykonywane przez mułłę, po czym każdy wraca do swoich zajęć
Nad miastem przez chwilę unoszą się pobożne i monotonne pienia wykonywane przez mułłę, po czym każdy wraca do swoich zajęć
AL - ASHAAR – NAJSTARSZA DZIELNICA MIASTA
Tu
jeszcze można odnaleźć Basrę sprzed co najmniej stu lat, ale też
można natknąć się na produkty elektroniki. Stare pozostają
zwyczaje, a także mentalność ludzka. Ashar jest skupiskiem jedno-,
dwu-, czasem trzypiętrowych domów o ciasnych i stromych klatkach
schodowych, z małymi okienkami i rzeźbionymi gankami. Domostwa te
sprawiają wrażenie beznadziejnie smutnych i zaniedbanych
ruder. Przeludnione,
brudne i odrapane stłoczone są w ciemne zaułki, cuchnące
zakamarki i ciasne uliczki. Przewody elektryczne prowadzone po
elewacjach wielu domów luźno dyndając, budzą nasz przestrach.
Wędrujemy labiryntem ulic, środkiem wyboistej nawierzchni jezdni
uważając, by nam czegoś nie wylano na głowę, to
znów stąpamy po błotnistej mazi, gdyż gnijące odpadki jarzyn,
śmieci, brudne szmaty i różne niepotrzebne już rzeczy wyrzuca się
poza dom. Przeskakując rynsztoki i omijając góry śmieci
spostrzegam raczkujące maleństwo i gromadę dzieci bawiących się
piłką pośród gruzowiska rozwalonego po pożarze domu, w
atmosferze niesamowitej kompozycji zapachów - gotowanych posiłków,
korzennych przypraw, gryzącego swądu przypalonego tłuszczu
unoszącego się z ulicznego rożna, gdzie pieką się baranie
szaszłyki i kurczaki, woni gnijących odpadków, fetoru rynsztoka i
czegoś tam jeszcze…Brr…! Ale palące promienie słońca to
najlepsza dezynfekcja, a Wschód, żeby nabrać o nim jakiegoś
pojęcia, koniecznie trzeba powąchać!
PRAGNIENIE
Zbliża
się południe, z nieba – leje się żar…Pić! Pić! Szukamy
stoiska z napojami, z Pepsi – colą. Chodzimy wśród kramów z
gumą do żucia, z papierosami, z tytoniem, czas płynie, słońce
pali. Cholera, a gdzie tu coś do picia? Marzę o duuużej lodówce,
takiej szafie, z duuuużą ilością butelek Pepsi.!I Tak uświadomiłam
sobie, czym jest pragnienie w upale i jak czuje się człowiek, który
go doświadcza. Wreszcie – coś jest!
W wanience z brudną wodą, w której pływają kawałki lodu leżą wymarzone butelki z Pepsi – colą. Są! Pić! Pić! Nie zważając na nakazy higieny i głos rozsądku gasimy pragnienie ciepławą, lepką Pepsi.
W wanience z brudną wodą, w której pływają kawałki lodu leżą wymarzone butelki z Pepsi – colą. Są! Pić! Pić! Nie zważając na nakazy higieny i głos rozsądku gasimy pragnienie ciepławą, lepką Pepsi.
HANDEL
NA SUKU
Jesteśmy
na prawdziwym, arabskim targowisku, na suku w al - Ashar, który
mieści się na kilkunastu ulicach. Na jednej z nich są kramy z
wiktuałami, na drugiej - ze wschodnimi przyprawami korzennymi,
których zapach unosi się w powietrzu. Na tej ulicy handlują
pościelą: grubymi, falbaniastymi poduchami, kołdrami, kocami; na
innej - oglądamy kilimy i dywany na podłogę, na ściany,
większe, mniejsze, puszyste, o barwnych wzorach, modlitewne z
drążkami do zwijania; wybieram jeden z nich, ale trzeba się trochę
potargować – to należy do dobrego, kupieckiego obyczaju i
tonu.
Oto muzułmański „różaniec” z kolorowych paciorków, a tamten – z drzewa sandałowego. Na tej ulicy są kramy i sklepy z poszukiwaną u nas „gniecioną” bawełną, tam piętrzą się bele kolorowych tiulów, zapomnianych u nas batystów, kory; oto haftowane aksamity, miękkie welury…Kupcy ze wschodnią cierpliwością podają żądane materiały, odmierzają, tną. A kupno butów to prawdziwa przyjemność: odbywa się w zaciszu eleganckiego sklepiku, gdzie siedząc na skórzanej kanapce mierzę parę za parą, spoglądam w lustro, dokonuję wyboru, płacimy i wychodzimy. No, to były zakupy, o jakich w naszej rzeczywistości trudno byłby marzyć! Tu byłam klientem, chciałam dokonać zakupu, a kupiec chciał mi sprzedać towar, natomiast u nas – niemile widzianym intruzem, którego po prostu trzeba „spławić”, żeby nie zawracał głowy głupstwami, bo nawet dziecko wie, ze w sklepie oprócz lady i ekspedientek zajętych Bóg wie czym, nie ma nic!
Na sąsiedniej uliczce jesteśmy świadkami zabawnej sceny: tłum ludzi żywo gestykulujących i coś wykrzykujących otacza stojącego na stole gościa trzymającego rozłożone pasiaste spodnie …od flanelowej piżamy. Po chwili okazuje się, że odbywa się sprzedaż przez licytację nie tylko portek ale i bluzy piżamowej. Kupujący nabędzie chętnie noszone, szczególnie na przedmieściach i w małych miejscowościach wygodne, przewiewne ubranie. W pobliżu jest ulica krawców, gdzie mistrz igły i nożyc na poczekaniu świadczy drobne usługi krawieckie np. w mig dopasuje spodnie.
Na suku
Fachowiec jest zaopatrzony w maszynę do szycia, stół do prasowania, żelazko z nawilżaczem Philipsa(u nas trudno dostępne); pracownia jest sub Jove, a wokół walają się ścinki materiałów i nici, są kuzyni i sąsiedzi czyli fajne towarzystwo.
Oto muzułmański „różaniec” z kolorowych paciorków, a tamten – z drzewa sandałowego. Na tej ulicy są kramy i sklepy z poszukiwaną u nas „gniecioną” bawełną, tam piętrzą się bele kolorowych tiulów, zapomnianych u nas batystów, kory; oto haftowane aksamity, miękkie welury…Kupcy ze wschodnią cierpliwością podają żądane materiały, odmierzają, tną. A kupno butów to prawdziwa przyjemność: odbywa się w zaciszu eleganckiego sklepiku, gdzie siedząc na skórzanej kanapce mierzę parę za parą, spoglądam w lustro, dokonuję wyboru, płacimy i wychodzimy. No, to były zakupy, o jakich w naszej rzeczywistości trudno byłby marzyć! Tu byłam klientem, chciałam dokonać zakupu, a kupiec chciał mi sprzedać towar, natomiast u nas – niemile widzianym intruzem, którego po prostu trzeba „spławić”, żeby nie zawracał głowy głupstwami, bo nawet dziecko wie, ze w sklepie oprócz lady i ekspedientek zajętych Bóg wie czym, nie ma nic!
Na sąsiedniej uliczce jesteśmy świadkami zabawnej sceny: tłum ludzi żywo gestykulujących i coś wykrzykujących otacza stojącego na stole gościa trzymającego rozłożone pasiaste spodnie …od flanelowej piżamy. Po chwili okazuje się, że odbywa się sprzedaż przez licytację nie tylko portek ale i bluzy piżamowej. Kupujący nabędzie chętnie noszone, szczególnie na przedmieściach i w małych miejscowościach wygodne, przewiewne ubranie. W pobliżu jest ulica krawców, gdzie mistrz igły i nożyc na poczekaniu świadczy drobne usługi krawieckie np. w mig dopasuje spodnie.
Na suku
Fachowiec jest zaopatrzony w maszynę do szycia, stół do prasowania, żelazko z nawilżaczem Philipsa(u nas trudno dostępne); pracownia jest sub Jove, a wokół walają się ścinki materiałów i nici, są kuzyni i sąsiedzi czyli fajne towarzystwo.
MAGIA
ZŁOTA
Zapada
zmierzch, gdy, nieco już zmęczeni wchodzimy na główną ulicę
suku i nagle znajdujemy się w kręgu przeraźliwie jasnego światła
wystaw pracowni jubilerskich. Szok absolutny! Przyznaję, że nigdzie
i nigdy w życiu nie widziałam nagromadzonych takich ilości złota
w postaci pięknych wyrobów jubilerskich. Oszołomiona, biegam od
wystawy do wystawy podziwiając wisiorki, łańcuszki, bransolety,
obrączki, pierścionki, kolie; na kilogramy, jak u nas farby, kleje
i kiedyś cukier, można kupić kamienie jubilerskie, takie jak modny
„piasek pustyni”, turkusy, korale, topazy, cytryny, jaspisy. Wraz
ze mną, jak w amoku, biega damska część naszej grupy wycieczkowej
przyklejając nosy do szyb.
Stanowczo jednak nie można odmówić sobie przyjemności przymierzania tych cudnych pierścionków i naszyjników, o kupnie których nawet pomarzyć trudno. Czarowi umiejętnie wyeksponowanej biżuterii ulegają nawet panowie początkowo uśmiechający się z pobłażliwie, ale i ich „bierze”, może nie tak, ale „bierze”…; normalna i zdrowa reakcja natury ludzkiej. Wiele lat później, gdy zwiedzałam szlifiernię diamentów w Amsterdamie doznałam podobnych odczuć na widok biżuterii ze szmaragdami, rubinami, szafirami i brylantami – przyjaciółmi kobiet, lecz reakcja moja była bardziej powściągliwa. Suk w arabskim mieście jest miejscem, gdzie załatwić można w zasadzie każdy interes, zawierać transakcje, różne umowy; żartownisie twierdzą, że można tu, oczywiście dyskretnie, „spędzlować” niewygodną „madame”jako skromny dodatek do telewizora, magnetofonu czy sprzętu AGD. Przez uliczki suku w Basrze do późnych godzin nocnych przelewają się tysiące ludzi, a kontakty biznesowe trwają, dopóki są klienci.
Stanowczo jednak nie można odmówić sobie przyjemności przymierzania tych cudnych pierścionków i naszyjników, o kupnie których nawet pomarzyć trudno. Czarowi umiejętnie wyeksponowanej biżuterii ulegają nawet panowie początkowo uśmiechający się z pobłażliwie, ale i ich „bierze”, może nie tak, ale „bierze”…; normalna i zdrowa reakcja natury ludzkiej. Wiele lat później, gdy zwiedzałam szlifiernię diamentów w Amsterdamie doznałam podobnych odczuć na widok biżuterii ze szmaragdami, rubinami, szafirami i brylantami – przyjaciółmi kobiet, lecz reakcja moja była bardziej powściągliwa. Suk w arabskim mieście jest miejscem, gdzie załatwić można w zasadzie każdy interes, zawierać transakcje, różne umowy; żartownisie twierdzą, że można tu, oczywiście dyskretnie, „spędzlować” niewygodną „madame”jako skromny dodatek do telewizora, magnetofonu czy sprzętu AGD. Przez uliczki suku w Basrze do późnych godzin nocnych przelewają się tysiące ludzi, a kontakty biznesowe trwają, dopóki są klienci.
W
PARKU ROZRYWKI I NA WYSPIE SINDBADA
By
ukoić rozigrane nerwy, uliczkami Starej Basry idziemy do lunaparku.
Przyjemność dla dorosłych, raj dla „milusińskich”.
Wśród palm podróżujemy koleją, żywcem wyjętą z angielskiego, XIX-wiecznego albumu. Wystarczy tylko wykupić bilet i – jazda w fantastyczny świat! Śmigają rakiety i odrzutowce, w prawo i w lewo mkną samochody wyścigowe, wabią automaty do gier zręcznościowych. Z wagoników „diabelskiego koła” podziwiamy morze kolorowych świateł nad wielkim miastem u naszych stóp, jego ulicami, gmachami, meczetami, portem i odbitych w wodach wielkiej rzeki. Wrażenie niesamowite! Wreszcie łyk rześkiego powietrza wśród alejek Wyspy Sindbada na Shatt el-Arabie. Między platanami stoją zgrabne, eleganckie pawilony hotelowe. Przed kilkoma z nich parkują „krążowniki” Kuwejtczyków, którzy w Basrze chętnie spędzają weekendy w towarzystwie swych tradycyjnie ubranych małżonek o białych, delikatnych twarzach i wypielęgnowanych dłoniach (tylko tyle widać), przyozdobionych obficie biżuterią. Przed jednym z pawilonów, rzęsiście oświetlonym, stało mnóstwo samochodów; na masce jednego z nich siedziała para lalek w ślubnych, europejskich strojach. Z tego samochodu wysiadła młoda para również ubrana w ślubny strój na wzór europejski, której towarzyszył orszak i szła do pawilonu, gdzie – oczywiście panie z dziećmi udawały się na jedną stronę, panowie na drugą – na ślubne przyjęcie i zabawę.
A ten nasz spacer po Wyspie Sinbada odbywał się w asyście hasających szczurów, na które nikt nie oprócz nas nie zwracał uwagi.
Wśród palm podróżujemy koleją, żywcem wyjętą z angielskiego, XIX-wiecznego albumu. Wystarczy tylko wykupić bilet i – jazda w fantastyczny świat! Śmigają rakiety i odrzutowce, w prawo i w lewo mkną samochody wyścigowe, wabią automaty do gier zręcznościowych. Z wagoników „diabelskiego koła” podziwiamy morze kolorowych świateł nad wielkim miastem u naszych stóp, jego ulicami, gmachami, meczetami, portem i odbitych w wodach wielkiej rzeki. Wrażenie niesamowite! Wreszcie łyk rześkiego powietrza wśród alejek Wyspy Sindbada na Shatt el-Arabie. Między platanami stoją zgrabne, eleganckie pawilony hotelowe. Przed kilkoma z nich parkują „krążowniki” Kuwejtczyków, którzy w Basrze chętnie spędzają weekendy w towarzystwie swych tradycyjnie ubranych małżonek o białych, delikatnych twarzach i wypielęgnowanych dłoniach (tylko tyle widać), przyozdobionych obficie biżuterią. Przed jednym z pawilonów, rzęsiście oświetlonym, stało mnóstwo samochodów; na masce jednego z nich siedziała para lalek w ślubnych, europejskich strojach. Z tego samochodu wysiadła młoda para również ubrana w ślubny strój na wzór europejski, której towarzyszył orszak i szła do pawilonu, gdzie – oczywiście panie z dziećmi udawały się na jedną stronę, panowie na drugą – na ślubne przyjęcie i zabawę.
A ten nasz spacer po Wyspie Sinbada odbywał się w asyście hasających szczurów, na które nikt nie oprócz nas nie zwracał uwagi.
"ZIELONE
PŁUCA " BASRY
Jedyną
dzielnicą Basry, w której panuje cisza i spokój, jest
dzielnica willowa. Luksusowe domy, niektóre posiadają nawet
lądowiska dla helikopterów, toną w zieleni i kolorowych kwiatach
prawie niewidoczne w cieniu palm, bananowców i rozłożystych,
wysokich drzew.
Stary dom w Basrze
Cienistą, szeroką ulicą idziemy, podziwiając przepyszne wille bogatych Arabów i zadając sobie pytanie: co jest za tym murem?, a celem naszym są „zielone płuca „ miasta, jedyny zakątek, do którego nie dociera zgiełk i szalony ruch – Park Wenus, oaza ciszy. Asfaltowe dróżki wiodą w głąb parku pośród starannie utrzymanych trawników i klombów. Wiecznie zielone krzewy, wonny jaśmin i strzeliste palmy skrywają sadzawki i fontanny.
O zmierzchu zapalają się latarnie, a każda okazała palma jest efektownie podświetlana, każda fontanna tryska wysoko różnobarwnymi biczami wodnymi, opadając wspaniałymi kaskadami. Centrum parku zajmuje duży staw, na powierzchni którego pływają lilie wodne. Idąc przez kamienny mostek można dostać się na wyspę, pośrodku której skąpane zieleni kryją się dwie kawiarnie o dziwacznie brzmiących tu nazwach: „Las Palmas” i „Las Vegas”. Podobno do jednej z nich nie wolno wchodzić kobietom, a do drugiej wchodzi się w towarzystwie kobiety…
Po południu, w parkowej kawiarni
Okrążając kawiarniany taras idziemy w głąb parku chłonąc orzeżwiające powietrze wieczoru i ciszę, a nad głowami czarny aksamit nieba usiany gwiazdami. Dochodzi godz.22; tam, w Polsce obywatel szykuje się do snu, by rano wstać do pracy, a my odbywamy rozkoszny spacer. Przyglądamy się siedzącym „w kucki”na trawie pod latarnią młodym ludziom otoczonym stosami podręczników, którzy kiwając się w przód i w tył wkuwają „tasiemcowe” wzory matematyczne, prawa i formułki; to studenci tutejszego uniwersytetu. Nie opodal pośród krzewów, na kocach wypoczywają rodziny, raczkują niemowlęta pod czułym okiem rodziców, za piłką biegają dzieci; wszyscy cieszą się rześkim chłodem po całodziennym skwarze.
Mimo późnego wieczora park jest pełen ludzi; każdy upaja się ciszą i zapachem powietrza, szmer cichych rozmów zlewa się z szeptem fontann. Szkoda, że już późno i trzeba wracać ale nie spieszymy się, bo tu, na Bliskim Wschodzie nikomu nigdy i nigdzie się nie spieszy, tu żyło się i żyje spokojnie parając się drobnym handlem lub rzemiosłem; czasem odbywa się podróże w interesach i przynajmniej raz w życiu pielgrzymkę do Mekki pośpiech pozostawiając niemądrym cudzoziemcom i rodzimemu wielkiemu biznesowi.
Wracamy do naszego hotelu przejeżdżając obok budynku radia i telewizji, obok budynków Uniwersytetu. Wiemy, że tu, w Basrze pracuje liczna grupa wykładowców z Polski, głównie z Warszawy i Krakowa kształcąc nauczycieli, przyszłych pracowników naukowych, lekarzy i inżynierów. Uczelnie organizują wycieczki i praktyki studenckie w krajach Europy Zachodniej, w USA i w Moskwie. W Iraku wprowadzono powszechny obowiązek szkolny dla dzieci. Dorośli uczęszczają na kursy organizowane przez zakłady pracy. Można korzystać także z kursów telewizyjnych, bowiem telewizja iracka przez cały dzień emituje programy edukacyjne. Kobiety irackie uzyskały prawo do nauki, do podejmowania studiów na wyższych uczelniach, do pracy, do zajmowania stanowisk w przemyśle, szkolnictwie, lecznictwie, do włączania się we wszystkie dziedziny życia kraju. Ten pęd do wiedzy, industrializacja i modernizacja kraju sprawiły, że Irak wyszedł na spotkanie nowoczesnej cywilizacji, a u podstaw tego leży główne bogactwo tej ziemi – ropa naftowa i gaz ziemny.
Cienistą, szeroką ulicą idziemy, podziwiając przepyszne wille bogatych Arabów i zadając sobie pytanie: co jest za tym murem?, a celem naszym są „zielone płuca „ miasta, jedyny zakątek, do którego nie dociera zgiełk i szalony ruch – Park Wenus, oaza ciszy. Asfaltowe dróżki wiodą w głąb parku pośród starannie utrzymanych trawników i klombów. Wiecznie zielone krzewy, wonny jaśmin i strzeliste palmy skrywają sadzawki i fontanny.
O zmierzchu zapalają się latarnie, a każda okazała palma jest efektownie podświetlana, każda fontanna tryska wysoko różnobarwnymi biczami wodnymi, opadając wspaniałymi kaskadami. Centrum parku zajmuje duży staw, na powierzchni którego pływają lilie wodne. Idąc przez kamienny mostek można dostać się na wyspę, pośrodku której skąpane zieleni kryją się dwie kawiarnie o dziwacznie brzmiących tu nazwach: „Las Palmas” i „Las Vegas”. Podobno do jednej z nich nie wolno wchodzić kobietom, a do drugiej wchodzi się w towarzystwie kobiety…
Po południu, w parkowej kawiarni
Okrążając kawiarniany taras idziemy w głąb parku chłonąc orzeżwiające powietrze wieczoru i ciszę, a nad głowami czarny aksamit nieba usiany gwiazdami. Dochodzi godz.22; tam, w Polsce obywatel szykuje się do snu, by rano wstać do pracy, a my odbywamy rozkoszny spacer. Przyglądamy się siedzącym „w kucki”na trawie pod latarnią młodym ludziom otoczonym stosami podręczników, którzy kiwając się w przód i w tył wkuwają „tasiemcowe” wzory matematyczne, prawa i formułki; to studenci tutejszego uniwersytetu. Nie opodal pośród krzewów, na kocach wypoczywają rodziny, raczkują niemowlęta pod czułym okiem rodziców, za piłką biegają dzieci; wszyscy cieszą się rześkim chłodem po całodziennym skwarze.
Mimo późnego wieczora park jest pełen ludzi; każdy upaja się ciszą i zapachem powietrza, szmer cichych rozmów zlewa się z szeptem fontann. Szkoda, że już późno i trzeba wracać ale nie spieszymy się, bo tu, na Bliskim Wschodzie nikomu nigdy i nigdzie się nie spieszy, tu żyło się i żyje spokojnie parając się drobnym handlem lub rzemiosłem; czasem odbywa się podróże w interesach i przynajmniej raz w życiu pielgrzymkę do Mekki pośpiech pozostawiając niemądrym cudzoziemcom i rodzimemu wielkiemu biznesowi.
Wracamy do naszego hotelu przejeżdżając obok budynku radia i telewizji, obok budynków Uniwersytetu. Wiemy, że tu, w Basrze pracuje liczna grupa wykładowców z Polski, głównie z Warszawy i Krakowa kształcąc nauczycieli, przyszłych pracowników naukowych, lekarzy i inżynierów. Uczelnie organizują wycieczki i praktyki studenckie w krajach Europy Zachodniej, w USA i w Moskwie. W Iraku wprowadzono powszechny obowiązek szkolny dla dzieci. Dorośli uczęszczają na kursy organizowane przez zakłady pracy. Można korzystać także z kursów telewizyjnych, bowiem telewizja iracka przez cały dzień emituje programy edukacyjne. Kobiety irackie uzyskały prawo do nauki, do podejmowania studiów na wyższych uczelniach, do pracy, do zajmowania stanowisk w przemyśle, szkolnictwie, lecznictwie, do włączania się we wszystkie dziedziny życia kraju. Ten pęd do wiedzy, industrializacja i modernizacja kraju sprawiły, że Irak wyszedł na spotkanie nowoczesnej cywilizacji, a u podstaw tego leży główne bogactwo tej ziemi – ropa naftowa i gaz ziemny.
Minęło
wiele lat… nieco najnowszej historii
Lata
80-te to czas długiej i wyniszczającej wojny z Iranem, krwawo
stłumione powstanie irackich Kurdów, w marcu 1988r. masakra 5000
mieszkańców kurdyjskiego miasta Halabdża – głównie kobiet i
dzieci przy pomocy broni chemicznej - podobny los spotkał i inne
kurdyjskie wioski i osiedla.
Rok 1990 przyniósł roszczenia rządu irackiego do terytorium Kuwejtu, niegdyś części terytorium mandatowego Ligi Narodów, zakończone zajęciem siłą bogatego emiratu, a już operacja opatrzona kryptonimem „Pustynna Burza” rozpoczęta 17 stycznia 1991r. spowodowała wyparcie Irakijczyków poza jego granicę.
Ci ostatni wycofując się podpalali szyby naftowe wywołując katastrofę ekologiczną, ogromne szkody i straty w Kuwejcie, co oglądaliśmy w telewizyjnych programach informacyjnych przyrodniczych.
Zawiązana koalicja antyiracka nie udzieliła pomocy wywołanym z jej inicjatywy powstaniom irackich szyitów w południowym Iraku i Kurdów na Północy. Zginęły wówczas dziesiątki tysięcy ludzi, a ponad milion Kurdów opuściło kraj. Aby skuteczniej niszczyć opozycję szyicką na Południu kraju Saddam Husajn w latach 1991 i 1992 nakazał osuszenie bagien i rozlewisk w dorzeczu Eufratu i Tygrysu, tzw. Araby Błotne oraz zniszczenie upraw i unikalnej, bagiennej flory, wodnego ptactwa – całego ekosystemu na zawsze przy użyciu napalmu. Na Irak nałożono embargo gospodarcze – kraj mógł wydobywać tyle ropy, aby za pieniądze z jej sprzedaży mógł kupować żywność i lekarstwa, co prowadziło do katastrofy humanitarnej z jednej strony, z drugiej zaś spowodowało ogromne nadużycia, rosły bowiem fortuny współpracowników i rodziny dyktatora, zaś ludność głodowała i ginęła wskutek terroru.
Marzec 2003r. - inwazja na Irak rozbudziła nadzieje na wyzwolenie od krwawej dyktatury i pracę dla ludzi, a przyniosła wieloletnią okupację kraju, tysiące ofiar wśród ludności cywilnej, głód, bezrobocie i bezdomność, ataki i zamachy bombowe terrorystów z al-Kaidy.
Rok 1990 przyniósł roszczenia rządu irackiego do terytorium Kuwejtu, niegdyś części terytorium mandatowego Ligi Narodów, zakończone zajęciem siłą bogatego emiratu, a już operacja opatrzona kryptonimem „Pustynna Burza” rozpoczęta 17 stycznia 1991r. spowodowała wyparcie Irakijczyków poza jego granicę.
Ci ostatni wycofując się podpalali szyby naftowe wywołując katastrofę ekologiczną, ogromne szkody i straty w Kuwejcie, co oglądaliśmy w telewizyjnych programach informacyjnych przyrodniczych.
Zawiązana koalicja antyiracka nie udzieliła pomocy wywołanym z jej inicjatywy powstaniom irackich szyitów w południowym Iraku i Kurdów na Północy. Zginęły wówczas dziesiątki tysięcy ludzi, a ponad milion Kurdów opuściło kraj. Aby skuteczniej niszczyć opozycję szyicką na Południu kraju Saddam Husajn w latach 1991 i 1992 nakazał osuszenie bagien i rozlewisk w dorzeczu Eufratu i Tygrysu, tzw. Araby Błotne oraz zniszczenie upraw i unikalnej, bagiennej flory, wodnego ptactwa – całego ekosystemu na zawsze przy użyciu napalmu. Na Irak nałożono embargo gospodarcze – kraj mógł wydobywać tyle ropy, aby za pieniądze z jej sprzedaży mógł kupować żywność i lekarstwa, co prowadziło do katastrofy humanitarnej z jednej strony, z drugiej zaś spowodowało ogromne nadużycia, rosły bowiem fortuny współpracowników i rodziny dyktatora, zaś ludność głodowała i ginęła wskutek terroru.
Marzec 2003r. - inwazja na Irak rozbudziła nadzieje na wyzwolenie od krwawej dyktatury i pracę dla ludzi, a przyniosła wieloletnią okupację kraju, tysiące ofiar wśród ludności cywilnej, głód, bezrobocie i bezdomność, ataki i zamachy bombowe terrorystów z al-Kaidy.
W
Basrze i na Południu kraju zajętym przez Brytyjczyków jednak miała
miejsce eksploatacja i przetwórstwo węglowodorów,
budowa i
rozbudowa infrastruktury miejskiej i przemysłowej, komunikacyjnej –
budowa międzynarodowego lotniska, hoteli, gmachów użyteczności
publicznej, jednocześnie zaś dochodziło do starć interesów
różnych grup biznesowych, także obcych spoza pobliskiej granicy,
policji i
wojska z gangami. W korycie Shatt el-Arab nadal żegludze przeszkadzały wraki.
Mimo wszystko miasto rosło i rozwijało się.
Kiedyś, przed laty polubiłam cię, Basro i dobrze się czułam w
gąszczu twoich ulic i starych uliczek, wśród zieleni parków i
podmiejskich gajów palmowych nad rzeką i życzę ci pokoju, spokoju
i dalszego rozwoju, a twym dzielnym mieszkańcom życzę powodzenia!
Ewa Utracka
Zdjęcia z archiwum autorki wybrał i opracował Maciek Utracki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz