Bregencja nad Jeziorem Bodeńskim
Sąsiednie kurorty
Przystań w Bregencji
JEZIORO BODEŃSKIE
Jezioro Bodeńskie, Jezioro Konstanckie, Morze Szwabskie – takie
nazwy
określają jedno z najpiękniejszych jezior Europy, od stuleci
uważane przez ludność zamieszkującą jego wybrzeża za święte, szanowane, czczone…
Jego nazwa pochodzi od nazwy prastarej, prawie legendarnej osady
Bodman,
usytuowanej w małej zatoczce, wśród wodnych zarośli, zbudowanej na
palach –
prawdopodobnie dla obrony, której wiek można tylko oszacować z
dużym
przybliżeniem.
Taką informacją „częstuje się”turystów, więc potraktowałam ją jako
ciekawostkę,
nie pozbawioną jednak znamion realizmu.
Linia brzegowa jeziora osiąga 273 km długości; graniczą tu
ze sobą trzy państwa: Austria, Szwajcaria i Niemcy.
Ludność zamieszkująca wybrzeża posługuje się językiem niemieckim.
Jezioro Bodeńskie leży w dolinie u stóp północnych stoków Alp;
najdłuższy fragment jego wybrzeży należy do Niemiec.
To ogromne, prawdziwe „morze”, gdzie przeciwległe brzegi są słabo
widoczne, a
miejscami – niewidoczne; w centralnej części akwenu obserwuje się
fale takie, jak np
na Bałtyku, które pod wpływem ruchu powietrza uderzają lub
tylko muskają piaszczyste plaże kurortów. W skali wieku geologicznego
jest „młodym” zbiornikiem wodnym powstałym wskutek topnienia lodowca
pod koniec ostatniego zlodowacenia.
Patrząc na powierzchnię lustra
jego wód osiągającą ok.540 km2 jest wielkim i głębokim (max. głębokość
sięga 254m) rozlewiskiem Renu wpływającego od strony pogranicza austriacko -
szwajcarskiego, a wypływającego w pobliżu prastarej, niemieckiej Konstancji.
Aby móc podziwiać niezwykłość tego jeziora wyjeżdżam kolejką na
wzgórze Pfander (1064m npm).
Bregencja w dolinie Renu; Alpy nurzają się w chmurach
Bregencja nad Jeziorem Bodeńskim; widok z kolejki
WIDOKI Z GÓRY
PFANDER
Z platformy widokowej spoglądam na szmaragdową, lśniącą w
promieniach
popołudniowego, wrześniowego słońca, lekko pomarszczoną, pełną
spokoju
powierzchnię wód, okolonych pasem jasnych, piaszczystych plaż i zielonych łąk
schodzących do wody; niewielkie zatoki miejscami porastają
trzciny, nie brak też i cichych przystani. Z góry oglądam części terytoriów czterech
krajów, uwzględniając „lilipucie” księstwo Lichtenstein.
Podziwiam przytulone, otwierające się na jezioro osiedla, kurorty
jak urocze Lindau, historyczne miasta szwajcarskie, niemieckie i austriackie
jak dostojna, leżąca u stóp góry Pfander, 27-tysięczna Bregencja – ponad
półtora tysiąca lat temu rzymski obóz wojskowy ojca cesarza Konstantyna Wielkiego,
który to obóz w ciągu 17 stuleci rozrósł się w miasto festiwali kultury i
sztuki, piękne, pogodne, z przystanią dla statków.
Wille na stokach góry Pfander i sąsiednich, gospodarstwa,
plantacje, ogrody i
sady przechodzą w pokryte jaskrawą zielenią łak pasma wzgórz, ciemną
zieleń
niższych łańcuchów górskich i głębokich dolin, horyzont zaś
zamykają alpejskie
giganty, masywne, potężne, pięknie wyrzeźbione przez Naturę, już
pobielone
śniegiem.
Alpejskie giganty - widok z góry Pfander
Dolina alpejska
Jedną z dolin rozszerzającą się w stronę jeziora przecina
świetlista wstążka
„jeszcze młodego” Renu – „ojca rzek” ginącego w jeziorze.
Urzeczona widokiem
rozglądam się wokół z zamiarem wyjścia na pobliski szczyt, skąd
spodziewam
się jeszcze wspanialszego widoku – panoramy i powoli zaczynam
podchodzić
ścieżką.
Powoli ulewa się kończy
ULEWA
Nagle od Pd - zach pojawiło się kłębowisko niewinnych białych
obłoków, które
szybko stały się zwałami ciemnych, ciężkich od deszczu chmur.
Zerwał się wicher gnający ten zwał nad dolinę Renu, Bregencję i górę Pfander.
Dopadły mnie pierwsze jego podmuchy i pierwsze krople deszczu,
więc wycofałam się do oszklonego pomieszczenia, skąd mogłam oglądać
rozgrywające się przede mną i wokół widowisko przyrody.
Wśród ulewy, ciemnych chmur
i mgły kolejno znikały pasma Alp; początkowo jeszcze lśniła wstęga Renu, lecz i
ona szybko znikła w tym szaleństwie kłębiącym się w dolinie jeziora i nad
głową, wokół i wszędzie.
Po krótkiej chwili zjawisko zakończyło się równie szybko, jak i
zaczęło.
Na „skrzydłach” wiatru odfrunęły gdzieś chmury z deszczem, zrobiło
się jasno i
świetliście, skądś wynurzyło się rześkie, umyte słońce, a nad
pobliską zieloną doliną pozostało kilka fruwających strzępków lekkiej mgły i parę
białych „baranków”.
Tylko krople na szybach, mokra trawa i dwie znikające
szybko kałuże świadczyły o pogodowym incydencie w alpejskim stylu.
Jeszcze chwila i w blaskach słońca chylącego się ku zachodowi
wsiadam do kabiny kolejki, skąd oglądam rezydencje, niektóre z basenami, na
stokach góry, Stare Miasto, urocze ulice, przystań i już wysiadam, by
udać się na spacer, „zanurzyć się” w Bregencję, chłonąc przy tym atmosferę
tego miasta,pełną spokoju wieczoru, poczucia bezpieczeństwa i dostatku,
pospacerować nad jeziorem, a moim myślom towarzyszy cichy zachód słońca wśród
chmur.
Dzielnica willowa
Ulica w Bregencji
Jezioro Bodeńskie o zachodzie słońca
Ostatni rejs statku tego wieczoru
fot. Ewa Utracka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz