Wodospady na Renie w pobliżu Szafuzy
„WODNE PIEKŁO” - WODOSPADY NA RENIE
Jadąc drogą wzdłuż Renu oglądałam pogodne pejzaże doliny
„ojca rzek” jeszcze w młodym wieku (rzeka zdaniem geologów też ma swój określony
wiek), oddalając się nieco od Jeziora Bodeńskiego.
Z okien autokaru patrzyłam
na ulice Szafuzy oświetlone wrześniowym słońcem; jeszcze tylko most na Renie i
zatrzymaliśmy się w miasteczku Neuhausen am Rheinfall. Drogą wiodącą przez park,
obok zamku Laufen, już słysząc szum wodospadów spieszyłam na platformę widokową
i… zobaczyłam coś fantastycznego!
Wody Renu opływały skały tkwiące w jego łożysku,
kształtowały progi rozpryskując się o potężne głazy przywleczone i osadzone tu pod
koniec ostatniego zlodowacenia, to jest ok. 14 – 17 tysięcy lat temu.
Oczywistym jest, że historia powstania wodospadów na rzece w tym miejscu jest
znacznie dłuższa i bardziej skomplikowana, złożona z wielu procesów
geologicznych z zaangażowaniem tektoniki i zjawisk powierzchniowych związanych
ze zmianą koryta rzeki i erozją utworów skalnych.
Tymczasem wody z nieprawdopodobną siłą i prędkością waliły w
dół, a samym środku tego „piekła”, tej kipieli, opierając się naporowi wód od
tysiącleci tkwiły skały porośnięte krzewami i drzewkami…
Korytarzem w skalnym progu i po schodach zeszłam na niższą
platformę; byłam teraz bliżej szalejących wód, nad którymi unosiła się tęcza.
Od przystani położonej na przeciwległym brzegu rzeki, już
spokojnej poza wodospadem, odbiła łódź motorowa z kilkunastoma osobami, która
po chwili podpłynęła jak najbliżej
podnóża skały na środku wodospadu.
Zobaczyłam, jak „gęsiego”, trzymając się
poręczy pasażerowie spragnieni mocnych wrażeń wspinali się na jej wierzchołek,
by znaleźć się w samym środku „wodnego piekła”, wśród zimnej mżawki, huku
spadających mas, w środku tęczy, w pełnym słońcu! Tak zapewne postrzegali to
widzowie tacy jak ja, na platformach widokowych. Syci wrażeń zeszli do
oczekującej ich motorówki, a już podpływała następna.
Zeszłam na najniższą platformę i oto diabelskie,
przerażające, spadające z góry wody były
tuż, tuż! Tu nikt już nikogo nie słyszał w tym huku. Stałam na mokrym od
rozpylonej wody podeście i w momencie moje włosy i bluza także stały się wilgotne.
Słuchałam głosu „ojca rzek”, patrzyłam w głąb wściekle
spienionych wód, które były na wyciągnięcie ręki, obserwowałam zmieniające się
ich barwy i…wypełniało mnie uczucie pokory i podziwu dla mocy, potęgi Natury.
Ale cóż, trzeba było wracać! Przerwałam zadumę nad tym
widowiskiem odwiecznego, nieprzewidywalnego żywiołu i poszłam do windy.
Jeszcze raz zatrzymałam się, by z góry, spod zamku spojrzeć
na tę fantazję przyrody, na geologiczne „cudo”, na ten wodospad wcale nie
najwyższy w Europie (dla porównania -
nasza tatrzańska Siklawa w dolinie Roztoki ma ok.70m wysokości), ale tu
widziałam na pewno największe masy wód ( w m3) spadające w ciągu sekundy,
rozlewające się szeroko - na 150m, z
wysokości tylko 23m.
Ich niesamowity widok i huk na zawsze pozostał w mojej
pamięci.
Jechałam do
Feldkirch, małego miasta w austriackim Tyrolu. Spoglądałam na alpejskie „giganty”,
na jeziora tkwiące jak szmaragdowe „oczka” wśród ciemniejącej zieleni – ile
wody – jezior większych i mniejszych, rzek i strumieni jest w małej
Szwajcarii!- na błyskające światła osiedli na stokach górskich, na stare zamki spoczywające
na niedostępnych skałach, na rumiany zachód jaskrawo - złocistego słońca, na
wieczorne niebo usiane różowymi strzępami chmur… Już o zmierzchu przechadzałam
się oświetlonymi ulicami starego Feldkirch, leżącego u stóp średniowiecznego zamku,
a tymczasem cicho zapadła ciemność.
Ewa Utracka
fot. Ewa Utracka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz