piątek, 1 kwietnia 2016

"WODNE PIEKŁO" - WODOSPADY NA RENIE



                                              Wodospady na Renie w pobliżu Szafuzy


                    „WODNE  PIEKŁO” -  WODOSPADY  NA  RENIE


            Jadąc drogą wzdłuż Renu oglądałam pogodne pejzaże doliny „ojca rzek” jeszcze w młodym wieku (rzeka zdaniem geologów też ma swój określony wiek), oddalając się nieco od Jeziora Bodeńskiego. 
Z okien autokaru patrzyłam na ulice Szafuzy oświetlone wrześniowym słońcem; jeszcze tylko most na Renie i zatrzymaliśmy się w miasteczku Neuhausen am Rheinfall. Drogą wiodącą przez park, obok zamku Laufen, już słysząc szum wodospadów spieszyłam na platformę widokową i… zobaczyłam coś fantastycznego!
Wody Renu opływały skały tkwiące w jego łożysku, kształtowały progi rozpryskując się o potężne głazy przywleczone i osadzone tu pod koniec ostatniego zlodowacenia, to jest ok. 14 – 17 tysięcy lat temu. Oczywistym jest, że historia powstania wodospadów na rzece w tym miejscu jest znacznie dłuższa i bardziej skomplikowana, złożona z wielu procesów geologicznych z zaangażowaniem tektoniki i zjawisk powierzchniowych związanych ze zmianą koryta rzeki i erozją utworów skalnych.

Tymczasem wody z nieprawdopodobną siłą i prędkością waliły w dół, a samym środku tego „piekła”, tej kipieli, opierając się naporowi wód od tysiącleci tkwiły skały porośnięte krzewami i drzewkami…
Korytarzem w skalnym progu i po schodach zeszłam na niższą platformę; byłam teraz bliżej szalejących wód, nad którymi unosiła się tęcza.
Od przystani położonej na przeciwległym brzegu rzeki, już spokojnej poza wodospadem, odbiła łódź motorowa z kilkunastoma osobami, która po chwili  podpłynęła jak najbliżej podnóża skały na środku wodospadu. 
Zobaczyłam, jak „gęsiego”, trzymając się poręczy pasażerowie spragnieni mocnych wrażeń wspinali się na jej wierzchołek, by znaleźć się w samym środku „wodnego piekła”, wśród zimnej mżawki, huku spadających mas, w środku tęczy, w pełnym słońcu! Tak zapewne postrzegali to widzowie tacy jak ja, na platformach widokowych. Syci wrażeń zeszli do oczekującej ich motorówki, a już podpływała następna.

Zeszłam na najniższą platformę i oto diabelskie, przerażające, spadające z góry wody były  tuż, tuż! Tu nikt już nikogo nie słyszał w tym huku. Stałam na mokrym od rozpylonej wody podeście i w momencie moje włosy i bluza także stały się wilgotne.
Słuchałam głosu „ojca rzek”, patrzyłam w głąb wściekle spienionych wód, które były na wyciągnięcie ręki, obserwowałam zmieniające się ich barwy i…wypełniało mnie uczucie pokory i podziwu dla mocy, potęgi Natury.
Ale cóż, trzeba było wracać! Przerwałam zadumę nad tym widowiskiem odwiecznego, nieprzewidywalnego żywiołu i poszłam do windy.
Jeszcze raz zatrzymałam się, by z góry, spod zamku spojrzeć na tę fantazję przyrody, na geologiczne „cudo”, na ten wodospad wcale nie najwyższy w Europie (dla porównania -  nasza tatrzańska Siklawa w dolinie Roztoki ma ok.70m wysokości), ale tu widziałam na pewno największe masy wód ( w m3) spadające w ciągu sekundy, rozlewające się szeroko -  na 150m, z wysokości tylko 23m.
 Ich niesamowity widok i huk na zawsze pozostał w mojej pamięci.

 Jechałam do Feldkirch, małego miasta w austriackim Tyrolu. Spoglądałam na alpejskie „giganty”, na jeziora tkwiące jak szmaragdowe „oczka” wśród ciemniejącej zieleni – ile wody – jezior większych i mniejszych, rzek i strumieni jest w małej Szwajcarii!- na błyskające światła osiedli na stokach górskich, na stare zamki spoczywające na niedostępnych skałach, na rumiany zachód jaskrawo - złocistego słońca, na wieczorne niebo usiane różowymi strzępami chmur… Już o zmierzchu przechadzałam się oświetlonymi ulicami starego Feldkirch, leżącego u stóp średniowiecznego zamku, a tymczasem cicho zapadła ciemność.

                                                                                                       Ewa Utracka 












  fot. Ewa Utracka




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz